Plan był prosty i piękny. Kupić samochód i jechać na Gibraltar. Już kilka miesięcy wstecz zaczęliśmy wyobrażać sobie jak to będzie wspaniale jechać przed siebie nie przejmując się niczym, zatrzymywać się tam, gdzie znajdziemy interesujący zakątek. Potem czas do wakacji się kurczył, ale tak naprawdę niewiele mogliśmy zdziałać. Obmyśliliśmy więc trasę, kilkukrotnie zresztą zmienianą. Aż w końcu został miesiąc i nagle zaczęło brakować czasu, bo tyle jest do zrobienia!
Punkt pierwszy: zakup auta. Pierwotnie miał to być Volkswagen T3 tzw. „ogórek”, potem Jurek upatrzył Mercedesa MB100. Następnie odkryliśmy Volkswagena Multivana, w którym już jest łóżko i stolik, co oznaczało, że nie trzeba tracić czasu na przerabianie samochodu. Zaangażowane były nasze obydwie rodziny. Niestety, gdy pojawiały się ogłoszenia godne uwagi, albo nie było komu pojechać, albo oferty znikały w ciągu kilku godzin od wystawienia. Tata zorganizował nawet jeden wyjazd po upatrzonego przez nas czerwonego Multivana, ale na miejscu okazał się ruiną. Na zdjęciach wyglądał bardzo dobrze, dodatkowo prosiliśmy przez telefon o szczere odpowiedzi na temat stanu auta, bowiem wysyłamy kogoś ponad 100 km, więc nie chcielibyśmy zawodu. Facet obiecywał, że samochód do wzięcia. Tymczasem blacha się sypała, olej wyciekał, wszystkie koła do wymiany itd. Najwyraźniej to nie był samochód dla nas.
W końcu znaleźliśmy. W tym samym powiecie, zaledwie 12 km od rodziców, białego Volkswagena T4. Zadzwoniliśmy wyrażając swoje głębokie zainteresowanie. Niestety pan był na działce i wracał za kilka dni. Cały ten okres towarzyszyły mi różne uczucia. Z jednej strony miałam silne przekonanie, że odpowiedni samochód czeka na nas i znajdziemy go we właściwym czasie, z drugiej trudno oprzeć się uczuciu niepewności i wątpliwościom. Ostatecznie właściciel Volkswagena zadzwonił do nas w niedzielę, że można przyjechać auto obejrzeć, od razu więc wykonałam telefon do taty, który razem z moim wujkiem pojechał, obejrzał i kupił 😀 Wiadomość o tym dostałam w pracy. Nie mogłam ukryć uśmiechu na twarzy. Długo wyczekiwany samochód jest nasz!

Punkt drugi: przyjechać do Polski. Z racji tego, że Kaprys podróżuje ze mną, zazwyczaj przemieszczam się lądem. Tanie linie lotnicze niestety psów nie zabierają. Najczęściej więc korzystam z blablacar. Sęk w tym, że ogłoszenia pojawiają się z reguły na kilka dni przed datą wyjazdu. I znowu ta niepewność, czy ktoś będzie jechał w tym terminie, czy będzie miał niezbyt wysoką cenę i czy zechce zabrać psa. Tydzień przed końcem sierpnia pojawił się interesujący nas przejazd. No to punkt drugi załatwiony.
Punkt trzeci: przerobić samochód. Volkswagen był dość zadbany, a paka ocieplona styropianem, więc wyglądał całkiem przyjemnie. Kupiliśmy płytę OSB, kilka zawiasów. W weekend Jurek razem ze swoim tatą zrobili otwieraną skrzynię na łóżko i opuszczany na lince stolik. Kupiliśmy również gąbkę na materac, którą obszyła nam Jurka mama. Od sąsiada dostaliśmy diodowe światełka i siatkę, w której planujemy przechowywać kołdrę w ciągu dnia. Ogólnie jest cudownie, spakować się i jechać!




Wiele osób zaangażowało się w nasz plan, przede wszystkim nasi rodzice, bez których pomocy pierwszy i trzeci punkt przygotowań nie byłyby możliwe. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni! Ale wdzięczna też jestem wszystkim, którzy nas wspierają w naszym przedsięwzięciu. Reakcje są rozmaite, niektórzy nie dowierzają, że przez miesiąc chcemy mieszkać w 21 letnim samochodzie, inni martwią się o bezpieczeństwo, ale są też tacy, którzy chętnie by do nas dołączyli. Niestety, mamy tylko 3 miejsca w aucie.
Leave a Reply