Dzień trzeci chyli się ku zachodowi. Prawdopodobnie drugą noc spędzimy w Czechach. Ale zacznijmy od początku.
DZIEŃ PIERWSZY
Jechaliśmy przez Polskę często zamieniając się miejscami. Samochód prowadzi się dobrze, aczkolwiek jeszcze chwila upłynie zanim dobrze poznam jego gabaryty i możliwości.
Zajechaliśmy w odwiedziny do cioci i kuzynki w Sadach Górnych, nieznacznie tylko zbaczając z trasy. I tak przy kawce i ciachu zapadał zmrok, noc była zimna, około 8 stopni i z jednej strony chcieliśmy jechać dalej, ale biorąc pod uwagę powyższe, przyjęliśmy ofertę noclegu. To była nasza pierwsza noc w czasie podróży, a zarazem ostatnia w ciepłym łóżeczku i z dostępem do cywilizowanej łazienki.
DZIEŃ DRUGI
Wyruszyliśmy rano w stronę czeskiej granicy. Muszę przyznać, że GPS to wspaniały wynalazek, bez którego byłoby niesamowicie trudno znaleźć właściwą trasę pośród labiryntu wąskich dróg. Korzystamy z aplikacji HERE, która działa również offline.
Granicę znaczyły dwa drewniane bale po obydwu stronach wąskiej leśnej szosy. Mieliśmy chwilę zwątpienia czy się zmieścimy, ale udało się.

Równie wąskimi drogami dojechaliśmy do miasta skalnego Adršpach. Parking kosztował 80 czeskich koron, wstęp dla osoby dorosłej 70, za psa 10. Razem 230 koron czyli około 36zł. W kasie przyjmowali tylko korony, ale na szczęście kantor znajdował się kilka metrów dalej.
Okrążenie miasta skalnego trasą zieloną zajęło nam zdecydowanie mniej czasu, niż piszą w przewodniku. Może jakieś 1,5 godziny, chociaż trudno mi oszacować, bowiem praktycznie nie używamy zegarka. Podobnie zresztą ma się rzecz z kalendarzem, dlatego łatwiej mi napisać, że to trzeci dzień wycieczki, niż że czwartek 10.09. Wracając do miasta. Chodzenia nie było bardzo dużo, aczkolwiek można było odczuć w nogach liczne wzniesienia i schody. Z daleka widać głównie las, dopiero po zagłębieniu się w miasto ukazują się naszym oczom imponujące formy skalne z licznymi przesmykami i szczelinami, które aż proszą się o eksplorację, ale uniemożliwiają to zakazy opuszczania szlaku. Drzewa niekiedy wyrastają u samego szczytu nagiej skały nie wiadomo jak znajdując oparcie dla swych korzeni. Pięknie. Bardzo cieszyliśmy się, że dotarliśmy tam rano, kiedy nie było wielu turystów. Gdy opuszczaliśmy teren, parking był niemalże pełny.
Ruszyliśmy w stronę Pragi błądząc trochę z powodu objazdów i źle oznakowanych dróg. Planowaliśmy wjechać do miasta samochodem, przystanąć gdzieś na godzinkę lub dwie, zgubić się pośród ulic stolicy, po czym udać się pod miasto na nocleg. Następnego zaś dnia dołączyć do zorganizowanego darmowego zwiedzania free extravaganza walking tour, który znalazłam dzięki aplikacji Triposo (podobnie jak HERE działa offline, trzeba tylko wcześniej ściągnąć interesujące nas przewodniki). Jak to z planami bywa, nie zawsze idą po naszej myśli. Do Pragi absolutnie nie można wjeżdżać samochodem! Po pierwsze skrzyżowania są nierzadko zupełnie poplątane, po drugie nie ma miejsc parkingowych. Dzięki Triposo znalazłam kilka parkingów miejskich, niestety dwa, które odwiedziliśmy były podziemne do wysokości 1,8 lub 2 metrów i nie mieliśmy pewności czy się zmieścimy albo co najmniej czy nie stracimy anteny. A tego byśmy nie chcieli, radio bowiem to podstawa wyposażenia samochodu podczas tak długiej wyprawy. Działając na dwóch telefonach (mój z aplikacją Triposo, Jurka z HERE), prowadziłam nas na parkingi gdzieś dalej od centrum. Muszę przyznać, że Jurek doskonale dał sobie radę prowadząc naszego Volkswagena przez skomplikowane przejazdy. W końcu zatrzymaliśmy się.
Piechotą dotarliśmy na Hradczany i Praski Zamek. Rozciągała się stamtąd przepiękna panorama miasta ukazując między innymi Wieżę Eiffel (jak się później dowiedzieliśmy jest to wieża widokowa faktycznie wzorowana na tej paryskiej) oraz inną, rodem z Toronto (tzw. Wieża Žižkov mieszcząca w sobie wieżę telewizyjną, restaurację i najdroższy w stolicy hotel). Nasz Internet sponsorował Starbucks dzięki kawie za 100 koron (ok 15zł). Jurek znalazł miejsce na nocleg oddalone o 35 km, ja parking P+R oraz miejsce spotkania na jutrzejszy walking tour.
Już po ciemku udaliśmy się na nocleg. Czułam się trochę jak w Rumunii kiedy to jechaliśmy czarną nocą pośród skał i przepaści w poszukiwaniu miejsca do spania. Teraz również po prawej stronie wznosiły się przerażająco blisko drogi skały, po lewej przepaść z rzeką. Drogi były kręte i wąskie, nie sposób było z ciemności wypatrzeć kawałka polany, gdzie moglibyśmy przycupnąć autem.
Po dobrej godzinie trafiliśmy do wioski z parkingiem nad rzeką. Nie znaleźliśmy żadnych zakazów, toteż stanęliśmy pośród innych samochodów. Wypiliśmy herbatę z termosu, zjedliśmy ostatnie kotlety z piersi kurczaka przygotowane przez mamę i ułożyliśmy do snu. Na dworze było tak zimno, że nawet zębów nie chciało nam się myć. Za kąpiel musiały wystarczyć nawilżane chusteczki, a za mycie zębów guma do żucia.
DZIEŃ TRZECI
Jurek i Kaprys spali bardzo dobrze, ja natomiast nie mogłam zasnąć. Łóżko jest co prawda wygodne, wnętrze przytulne i ciepłe, ale w głowie kołatały się przeróżne myśli. Dało się we znaki zmęczenie szukaniem noclegu i całodzienną jazdą. Z drugiej strony czułam też zadowolenie z faktu, że oto jesteśmy pośród czeskich bezdroży realizując nasze marzenie. Nad ranem obudziłam się zziębnięta. I dopiero gdy wstawaliśmy odkryłam, że śliska kołdra całkowicie wysunęła się z za dużej poszewki…
Po szybkiej kawce przy naszym stoliku ruszyliśmy z powrotem do PRAGI. Na polach unosiła się jeszcze nieprzenikniona mgła, spoza chmur wyglądało zaś słońce. W dobrych humorach dojechaliśmy na parking, kupiliśmy całodobowe bilety i metrem dostaliśmy się do centrum. Z toalety skorzystałam w centrum handlowym, śniadanie zaś składające się z bułki, kiełbasy wędzonej od Jurka mamy i pomidorów jedliśmy na ławce na Placu Republiki.
O 11:00 rozpoczęliśmy ponad trzygodzinne zwiedzanie Pragi z przewodnikiem Davidem. Praga jest piękna i rozległa. Mieszka w niej 1,2 mln ludzi. Rynek starego miasta zachwyca pomieszaniem stylów architektonicznych i historiami z tym związanymi. Na wieży niegdysiejszego ratusza znajduje się słynny zegar astronomiczny. Legenda głosi, iż król kazał wypalić oczy konstruktorowi, aby nigdy nie zbudował czegoś lepszego. Ten w ramach zemsty dostał się do środka zegara uszkadzając mechanizm na 100 lat. To była jedyna przerwa w działaniu zegara. Codziennie o pełnych godzinach ma miejsce króciutki spektakl. Na placu zbiera się pokaźny tłum gapiów, aby zobaczyć jak w oknach pojawia się kolejno 12 apostołów, kościotrup dzwoni dzwonem ostrzegając o nieuchronnej śmierci, a na koniec kogut kiwa głową oznajmiając tym samym zwycięstwo życia nad śmiercią.
Po pokazie ruszyliśmy do dzielnicy żydowskiej. Godny uwagi jest cmentarz, który jest na liście National Geographic pośród najciekawszych cmentarzy na świecie. Zajmuje bardzo mały obszar, ale jest wyżej niż otaczające go budynki, bowiem ponad 20000 ciał pochowanych jest na 12 poziomach.
Słynnym Mostem Karola przedostaliśmy się na sztuczną wyspę Kampa, gdzie główną atrakcją była ściana Johna Lennona, na której każdy może dodać swoje graffiti. Niesie ona przesłanie miłości i pokoju. Centralne miejsce zajmuje napis Láska czyli Miłość.
Wycieczka kończyła się na Zamku Praskim. Stamtąd wróciliśmy metrem do samochodu.
Fotorelacja poniżej:
Leave a Reply