Nastała noc. My wciąż jechaliśmy autostradą w kierunku Niemiec. W Czechach chcąc ominąć płatną autostradę trafiliśmy na roboty drogowe i zamknięte drogi, co zmusiło nas do zawracania i krążenia. Ostatecznie wróciliśmy na autostradę, już bezpłatną na tym odcinku, i znacznie szybciej pokonywaliśmy kolejne kilometry.
Zatrzymaliśmy się na parkingu w Niemczech, licząc na czyste toalety, a może nawet prysznic? Zawiedliśmy się jednak, toalety nie wyglądały najlepiej, o prysznicu nie było co marzyć. Było późno, więc zostaliśmy.
Jurek i Kaprys przespali całą noc. Mnie budził co jakiś czas ból głowy. Zaczął się już wieczorem, ale nie chcąc brać tabletek liczyłam na to, że to ze zmęczenia i przejdzie po nocnym wypoczynku. Powinnam wiedzieć z doświadczenia, że to na mnie nie działa! Gdy ból głowy zaczyna się wieczorem, trzeba się ratować lekami, inaczej rano obudzi mnie pękająca głowa. I tak właśnie się stało. Jurek przygotował kawę i herbatę, ja zaś wzięłam dwa ibupromy, które miały niestety znikomy skutek. Lepiej było dopiero po kilku godzinach i dopiero wtedy byłam w stanie zmienić Jurka za kółkiem.
Cały dzień upłynął na jeździe. Kierunek Davos w Szwajcarii. Tak się złożyło, że droga prowadziła częściowo przez Austrię, co kosztowało nas 120 euro. Na granicy było mnóstwo znaków i kilka pasów ruchu, niemniej były tak słabo oznakowane, że nie sposób było się w nich połapać. Wybraliśmy pas dla samochodów do 3,5 tony, który zaprowadził nas do mega długiego tunelu przez skały. Zaraz za nim zmienialiśmy autostradę. Los chciał, że GPS poprowadził nas nie na ten zjazd przez co spotkaliśmy na wjeździe pana policjanta, który nas zatrzymał. Okazało się, że powinniśmy mieć winietę i na nic zdały się tłumaczenia, że z powodu złego oznakowania nie udało nam się jej kupić, a potem nie było opcji zawrócenia. 120 euro. Myślałam, że zemdleję 🙁 Potem musieliśmy zawracać i gdybyśmy od razu wjechali w dobry zjazd, nie dostalibyśmy mandatu! Mocno osłabiło to nasze morale.
Po niedługim odcinku przekroczyliśmy granicę Szwajcarii i zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji, aby zapytać o potrzebę zakupu winiety. Dostaliśmy naklejkę na szybę za 40 franków. Pamiętam, że w Rumunii też kupiliśmy winietę dopiero za granicą na jakiejś kolejnej stacji. Przecież nie zamierzaliśmy jechać na gapę przez Austrię, zapłacilibyśmy co trzeba, gdybyśmy tylko mieli taką możliwość!
Długą drogę musieliśmy pokonać zanim byłam w stanie zachwycać się widokiem Alp. Dotarliśmy do Davos. Stamtąd prowadziła trasa do Stelvio, którą pokonywała ekipa brytyjskiego show Top Gear, którego to programu fanem jest Jurek. Nasz plan zakładał nocleg w Davos i zostawienie pięknej trasy na ranek. Ale wiadomo jak to z planami bywa. Bardzo szybko okazało się, że zaczynamy wspinać się krętą szosą wyżej i wyżej, miejsca na nocleg nie widząc żadnego. Droga prowadziła przez góry, odsłaniając coraz to nowe zbocza i doliny poprzecinane rzekami, nad którymi wypasało się bydło. Ani słowa, ani zdjęcia nie oddadzą uroku tego, co widzieliśmy. Momentami było przerażająco, zakręty o 360 stopni na skraju przepaści, ale pocieszające było to, że jeździły tamtędy autobusy. Jeśli one mogą, to nasz Transporter na pewno też. Chociaż pewnie większy „fan” byłby jadąc jakimś sportowym Lamborgini. Zresztą nie brakuje tu super samochodów, które raz po raz zaskakiwały nas stylem wyprzedzania. Droga, jak wspomniałam, była niezwykle kręta i górzysta, oni, zdawało się, widzieli prostą. Tak czy inaczej wspięliśmy się na wysokość 2200 m. n.p.m. znajdując się na granicy śniegu. Było bardzo zimno. W końcu zaczęliśmy zjeżdżać z gór. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą byliśmy tak wysoko, gdzie wszystko wygląda inaczej. Przestrzeń, ogrom skały i bezkresne przepaście.
Zapadał wieczór i był najwyższy czas szukać noclegu. Zasadne było więc porzucenie dalszego odcinka trasy do Stelvio, tym bardziej, że prowadził on przez doliny, i wyszukanie nowej trasy do Monako. Tak też uczyniliśmy. Nadal mieliśmy przed sobą problem noclegu do rozwiązania. Wpadł nam nawet do głowy pomysł kempingu z prysznicem, ale spodziewając się wysokich cen, szukaliśmy raczej parkingu leśnego przy drodze. Wolelibyśmy, żeby nie był bardzo z drogi widoczny, bo w Szwajcarii nie można obozować na dziko. Ale gdy droga zaczęła się znowu piąć w górę, a słońce już dawno opuściło horyzont, zatrzymaliśmy się po prostu na parkingu przy naszej drodze i szybko poszliśmy spać z zamiarem opuszczenia miejsca z samego rana.
Leave a Reply