W nocy Kaprys szczekał kilkukrotnie, jak się później okazało tuż obok nas zaparkował samochód. Na szczęście szczekanie i bolące od leżenia na boku biodro, to były jedyne rzeczy, które mnie budziły.
Wstaliśmy zgodnie z planem o 5:30 i zaraz ruszyliśmy w drogę. Dzień dopiero leniwie wstawał zza gór, odsłaniając nowe przepaście i zakręty o 360 stopni. Mijaliśmy wiele zaparkowanych w zatoczkach samochodów. Nie byliśmy więc jedyni.
Rano, wysoko, (wspięliśmy się na ponad 2300 m. n.p.m.) było bardzo zimno, więc postanowiliśmy na śniadanie zatrzymać się gdzieś dalej. Mijając piękne szwajcarskie miasteczka, (wyglądające właśnie tak, jak sobie wyobrażaliśmy tzn. ładne domki ze zdobieniami na ścianach malowniczo położone w górach), ogromne akwedukty i liczne tunele, kierujemy się do Monako.
W tunelu coś zabłysło. Prowadził Jurek. Jechał około 90 km/h. Dopuszczalna 80. Nie mamy pewności czy był to fotoradar. Dowiemy się za jakiś czas… A wtedy może się okazać, że nasz tani wyjazd zaliczy się do jednych z droższych…
Szwajcarię opuściliśmy w deszczu. Włochy powitały nas cieplejszą pogodą i… bezpłatnym prysznicem! Na co dzień nie doceniamy jaki to luksus bieżąca, ciepła woda. Skorzystaliśmy również z darmowego Internetu, niestety nie pozwalającego mi wejść na moją stronę. Dlatego wpisy wciąż muszą czekać.
Odświeżeni ruszyliśmy dalej. Autostrada wzdłuż morza prowadzi przez tunele i wiadukty, a każdy z nich ma swoją nazwę. Miasteczka wyglądają biednie, odrapane domy, zapuszczone zakłady przemysłowe. Tunele także w nie najlepszej kondycji. Kierowcy jeżdżą chaotycznie, nie trzymając się pasów ruchu i wykonując gwałtowne manewry.
Z autostrady zjechaliśmy klucząc i ledwo mieszcząc się na wąskich drogach do Sanremo. Nad plażą znaleźliśmy parking. Była godzina 19:00, płatne do 20:00, 1 euro za godzinę. Do 8:00 rano możemy stać za darmo, czyli mamy nocleg! Usiedliśmy w kawiarni na piwo i Internet. Do piwa dostaliśmy nawet przekąski. Tylko Internet skończył się po godzinie…
O zmroku spacerowaliśmy wzdłuż plaży przy temperaturze 20 stopni. W końcu nie trzeba się chować w samochodzie przed zimnem, wręcz przeciwnie! Chce się jak najdłużej przebywać na zewnątrz, pośród palm i kaktusów. 🙂 Włoskie miasteczko urzekło nas krętymi uliczkami, wąskimi zaułkami, południową roślinnością, kolorowymi domami i okiennicami. Po spacerze zgłodnieliśmy, a że nie bardzo w środku miasta mogliśmy rozpalić butlę gazową, skorzystaliśmy z możliwości zjedzenia o 10 wieczorem włoskiej pizzy. Była dobra, aczkolwiek nie powiedziałabym, żeby była to najlepsza pizza jaką w życiu jadłam.
Noc w samochodzie w Sanremo była bardzo ciepła. Obudziła nas burza. Jednak wciąż termometry pokazywały 20 stopni. Ciepły letni deszcz. O godzinie 8:00 opuściliśmy parking i nad morzem jechaliśmy w kierunku Monako. Zatrzymaliśmy się do toalety w McDonald’s. Deszcz uniemożliwiał nam rozpalenie butli, toteż wypiliśmy w Macu kawę za 1 euro. Zawiódł nas tylko Internet. Aby móc z niego korzystać, trzeba mieć numer telefonu włoski, francuski, hiszpański lub niemiecki. Nie pisałam chyba, że w poszukiwaniu WiFi odwiedziliśmy Maca przy autostradzie i Internetu nie było tam wcale!
Niepostrzeżenie przekroczyliśmy granicę z Francją, po czym równie nagle znaleźliśmy się w Monako. Dookoła widać przepych. Wieżowce, zadbane ogrody, wille, jachty, no i oczywiście samochody. Aston Martin, Maserati, Porsche, luksusowe BMW czy Ferrari oraz wiele pięknych zabytkowych aut jak Rolls-Royce czy Alfa Romeo.
Nie było łatwo manewrować pośród labiryntu wąskich uliczek. W którymś momencie nawet wjechaliśmy na teren prywatnych willi i miły pan policjant wytłumaczył nam, że musimy zawrócić. Uff! A już się baliśmy, że znowu mandat!
Leave a Reply