DZIEŃ ÓSMY
W nocy Kaprys zaszczekał co automatycznie wyostrzyło mój słuch. Zaczęłam wyczekiwać odgłosów, które wyjawiłyby mi przyczynę szczekania. Nic na szczęście nie usłyszałam, więc po chwili znowu zasnęłam.
Rano wszystko wygląda inaczej. Obudziliśmy się w pięknych okolicznościach przyrody, niewysokie drzewa, cisza i spokój. Poćwiczyłam jogę na powietrzu, a Jurek pospacerował z psem po okolicy. W pobliżu znalazł czaszkę zwierzęcą i porozrzucane kości oraz gniazdo pszczół. Być może dawno temu znajdowało się tu gospodarstwo. Wciąż widoczne były pozostałości niskich, kamiennych murów. Ciekawa okolica…
Po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę i tak jedziemy i jedziemy, toteż mam chwilę, aby napisać co nieco o życiu w samochodzie.
Jest fajnie. Wszystko czego potrzebuję mam pod ręką. Jedzenie, naczynia, środki czystości, ubrania, łóżko, komputer. Dom na kółkach. Możemy zatrzymać się gdziekolwiek i nie tracimy dostępu do ww. sprzętu. Komputer i telefony ładujemy w czasie jazdy, dzięki przetwornicy napięcia. Moim zdaniem jedzie się wygodniej niż w aucie osobowym, ponieważ siedzi się wysoko, nogi utrzymane są mniej więcej pod kątem 90 stopni, jest miejsce aby je wyprostować w razie potrzeby. Nagle okazuje się, że jedna walizka przedmiotów wystarcza do życia, podczas gdy w domu ledwo mieszczę się z ubraniami (i butami) w szafie, nie mówiąc już o zapotrzebowaniu na większą kuchnię (obecnie mamy można powiedzieć aneks kuchenny). Życie może być proste i piękne! 🙂
Nasz „dom” jest dość ekonomiczny. Silnik 2,4 l bez turbo, dobry bo mało elementów do popsucia w porównaniu z turbodieslem. Trochę męczy się pod górkę, ale daje radę. Licznik wskazuje nieco ponad 380 tysięcy, to jakby prawie dziesięciokrotnie okrążyć Ziemię. 🙂 Sprzedawca mówił, że palił mu 7 l na 100 km. Przy tej pojemności silnika było to aż niewiarygodne. Jednak pokonując w większości autostrady, uzyskaliśmy 6,6 l na 100 km! Rekordowo wysokie spalanie odnotowaliśmy w Alpach – 8,8/100. Było to zapewne spowodowane licznymi zakrętami i stromymi podjazdami, pod które nierzadko wtaczaliśmy się redukując biegi nawet do dwójki.
Wracając do naszej podróży.
Hiszpania. Jest tak niesamowicie piękna, że trudno oderwać wzrok od widoków. Do tego krajobraz zmienia się wraz z pokonywanymi kilometrami. Czasem widać rozległe równiny z rozsianymi tu i ówdzie domami, czasem gdzieś na horyzoncie wyrasta pojedynczy olbrzymi masyw górski, to znów znajdujemy się pośród gór. A te są tu także niezwykle zróżnicowane. Od zalesionych pagórków, poprzez skaliste wzgórza, do całkiem wysokich gór. Mijaliśmy teren rodem z westernu, i tylko konia gdzieś na szczycie nam brakowało. (Za to był byk. Patrz galeria). Ogromne przestrzenie sadów i karłowatych drzewek. No i te góry. Niekiedy skała ma odcień czerwieni, to znów żółci, brązu albo szarości. Jechaliśmy również obszarem pustynnym, dookoła niewyobrażalnie wielkie przestrzenie, ze znikomą roślinnością, powysychanymi korytami rzek i kamieniem. Inny obszar to góry jakby księżycowe, z szarej, połyskującej skały.
Zawsze ciągnęło mnie do Hiszpanii. Nie wiem czemu, ale tak już jest, że każdy ma swoje miejsca, które chciałby odwiedzić, a inne niekoniecznie. Moje pierwsze zetknięcie z Hiszpanią to samotna wycieczka do Barcelony, w której się zakochałam. Teraz jadę przez cały kraj i nie mogę wyjść z podziwu nad niezwykłością naturalnego krajobrazu.
Jesteśmy w Andaluzji. Czas szukania noclegu. Jurek znajduje na mapie teren zielony niedaleko miasteczka Cúllar. Zjeżdżamy. Teren zielony niekoniecznie musi oznaczać las. Niskie drzewka nie zamaskowałyby nas wystarczająco. Wspinamy się urywającą się na krańcach drogą. Znajdujemy ścieżkę w prawo. Zatrzymujemy auto i idziemy pieszo zbadać teren. Z daleka wygląda na opuszczone gospodarstwo. Z bliska zaczynamy dostrzegać elementy świadczące o trwających pracach budowlanych, jak pozostawione narzędzia czy nowe cegły. Postanawiamy wycofać się. Zjeżdżamy kawałek z powrotem by odkryć kolejną ścieżynę. Udaje nam się schować samochód za krzakami. Zostajemy.
Z naszego noclegu roztaczał się nieopisanie cudowny widok. Staliśmy ponad światem. Z wysokości 1240 m.n.p.m. patrzyliśmy na niesamowicie rozległą dolinę, na horyzoncie zakończoną górami. Kaprys stał i podziwiał razem z nami. Magiczne miejsce. Tylko ktoś zrobił sobie małe wysypisko śmieci nieopodal. Bezmyślność i chamstwo.
Wieczorem pierwszy raz zrobiliśmy użytek z naszego prysznica campingowego. Wodę nalaliśmy wcześniej na jakimś parkingu, na następnym postoju położyliśmy go na ziemi, aby nagrzał się w pełni słońca. I rzeczywiście woda zimna nie była. Może gorąca też nie, ale idealna do szybkiej kąpieli na łonie natury.
DZIEŃ DZIEWIĄTY
Poprzedniej nocy widziałam spadającą gwiazdę. Wyjątkowe było to, że spadała nadzwyczaj długo pozostawiając za sobą jeszcze przez chwilę widoczny ogon. Wczoraj Jurek widział coś jeszcze bardziej niezwykłego. Długo spadająca gwiazda rozdzieliła się na dwie.
Zajechaliśmy do Granady. Chcieliśmy kupić pieczywo, znaleźć bankomat i internet. Miasto okazało się ogromne, parkingi zastawione, więc pobłądziliśmy chwilę i ostatecznie kupiliśmy bagietki na stacji benzynowej.
Kolejny punkt wycieczki – Sierra Nevada, słynna droga A – 395 (kolejny pomysł od chłopaków z Top Gear). Wjechaliśmy na 2500 m.n.p.m., weszliśmy na 2650 m.n.p.m. Widoki były spektakularne. Ponad światem, ponad chmurami, wszystko zostawiliśmy w dole. Wiatr był niewyobrażalnie silny, Kaprysek ledwo się trzymał na swoich cienkich czterech łapkach. Rozczarowani jedynie byliśmy, że nie dało się przejechać całej trasy, przecinając Sierra Nevada. W pewnym miejscu natknęliśmy się na szlaban i zakaz wjazdu. Być może z powodu wiatru i sypiących się kamieni.
Malaga. Nasz plan – znaleźć parking nad plażą, taki jak w Sanremo, kupić pieczywo na śniadanie, wypić hiszpańskie piwo na plaży i zostać na noc. Rzeczywistość – nad wodą trakty spacerowe i restauracje, przy ulicach parkingi całkowicie zastawione. W końcu zatrzymaliśmy się na płatnym miejskim parkingu podziemnym, a internet znaleźliśmy w Burger Kingu. Po dzisiejszych doświadczeniach postanawiamy nie wjeżdżać do dużych miast. Rezygnujemy z Lizbony. Miasta pozwiedzamy w przyszłości latając samolotami.
Wyjechaliśmy z Malagi. Niedaleko znaleźliśmy ogromny parking przy samej plaży. Tylko wszystko o tej porze było już zamknięte, więc po krótkim spacerze udaliśmy się na spoczynek.
Leave a Reply