Od Gibraltaru dzieliło nas blisko 200 km. Nie byliśmy głodni z samego rana i pomyśleliśmy, że miło będzie zjeść śniadanie u celu naszej podróży – na Gibraltarze.
Na granicy pierwszy raz musieliśmy okazać dokumenty. Następnie wjechaliśmy w miasto z planem dotarcia na najbardziej wysunięty na południe punkt. GPS poprowadził nas przez miasto. Ledwo mieściliśmy się na zakrętach pomiędzy ścianami budynków i zaparkowanymi skuterami, nie wspominając o stromych podjazdach i zakrętach. Pięknie, ale przyjemność z takiej jazdy można by mieć małym, osobowym samochodem, nie Transporterem. Znaleźliśmy się w ślepym zaułku. Tzn. droga prowadziła dalej, GPS chciał, żebyśmy w nią wjechali, ale wyraźnie znaczył ją zakaz wjazdu. Było to na górce, zakręcie i skrzyżowaniu. A my musimy zawrócić! Przymierzaliśmy się do manewru, gdy podbiegł do nas chłopak. „Dzień dobry” powiedział. 🙂 Wytłumaczył nam jak dojechać do końca półwyspu oraz na słynną skałę gibraltarską. Podziękowaliśmy i Jurek wykręcił przez moment obawiając się, czy nasz samochód nie przewróci się stojąc na zboczu bokiem.
Wąskimi 3×3 m tunelami dojechaliśmy do Europa Point. Zaparkowaliśmy samochód i wyszliśmy wypatrywać afrykańskiego brzegu. Byliśmy tam dosyć wcześnie i powietrze nie było szczególnie przejrzyste, niemniej widać było wyraźnie masyw górski po drugiej stronie cieśniny. Na lądzie natomiast znajduje się małe muzeum poświęcone historii Gibraltaru oraz pomnik gen. Władysława Sikorskiego, który zginął tam w katastrofie lotniczej.
Następnie chcieliśmy wjechać na górę, ale wybraliśmy złą drogę i znaleźliśmy się z powrotem w mieście. Zobaczyliśmy drogowskaz „Upper Rock” i postanowiliśmy się nim kierować, jednak oznakowania były ustawione tylko na niektórych skrzyżowaniach. Na pozostałych nie było nic. Ostatecznie ponownie przyjechaliśmy do Europa Point i zapytaliśmy kierowcy busiku reklamującego wjazd na górę o drogę. Udzielił nam szczegółowych informacji łącznie z ceną biletu: 10 funtów gibraltarskich od osoby, 2 funty od samochodu. Po chwili zaczęliśmy piąć się baaardzo stromo w górę. Po gibraltarskich zmaganiach Jurek dostał tytuł Mistrza Kierownicy. Polecam Gibraltar, ale samochodem osobowym!
Dotarliśmy na parking. Usytuowany na zboczu góry, z przejazdem wąskim na jeden samochód. Znaleźliśmy wolne miejsce na jego końcu. Samochód stał na tak dużym nachyleniu, że mieliśmy wątpliwości czy jak wrócimy ze zwiedzania będzie w tym samym miejscu, czy może kilka metrów w dół zatrzyma się na kolejnym samochodzie… Kaprys niestety musiał zostać w środku. Nie chcielibyśmy, aby został porwany przez makaki. Widzieliśmy ich kilka aczkolwiek nie całe stada, jak to sobie wyobrażałam. Jedna nawet skoczyła nam na maskę szczerząc ząbki na Kaprysa. Z tych dwóch powodów (samochód niepewnie stojący na zboczu oraz Kaprys w środku) nasze zwiedzanie było ekspresowe.
W tym miejscu atrakcją była Jaskinia St. Michael. W czasie drugiej wojny światowej była zaadoptowana na szpital, teraz mieści się w niej jedyne w swoim rodzaju audytorium. Grota robi ogromne wrażenie głównie z racji swojej wielkości. W życiu nie widziałam tak ogromnej jaskini! Nacieki skalne tworzą przeróżne formy. Całość jest sztucznie oświetlona zmieniającymi kolory światłami, co może niekoniecznie mi się podoba, wolałabym jakieś zwykłe żółte, przyćmione światło, ale to rzecz gustu. Jaskinia naprawdę niezwykła.
Wróciliśmy do samochodu. Stał tam, gdzie go zostawiliśmy. Pies czekał stęskniony. Nie mogliśmy jednak od razu ruszyć, bowiem zrobił się zator. Przy wjazdach stoją parkingowi, którzy powinni, wydaje mi się, kontrolować liczbę wpuszczanych aut. Tymczasem w kolejce pod górę stały chyba cztery busy i dwa osobowe. Wszyscy musieli wjechać po jednopasmowej jezdni uczęszczanej również przez pieszych do miejsca nawrotki, które wcale nie było duże, by następnie zjechać tą samą drogą na miejsce parkingowe po prawej stronie. Jeden bus zatrzymał się w zatoce do zawracania, drugi wjechał wyżej, trzeci nie miał już możliwości manewru… I tak czekaliśmy, aż się dogadają, co który kierowca ma uczynić. Przy okazji podziwialiśmy ich zdolności prowadzenia pojazdów. W końcu zwolniły się miejsca na parkingu, dzięki czemu pierwszy bus mógł tam zjechać, po czym drugi wykręcił i stanął za nim i wreszcie mieliśmy miejsce aby przejechać obok do następnego parkingu.
Tu atrakcjami były punkty widokowe, wojskowe centrum dziedzictwa oraz tunele oblężnicze. Te ostatnie ciągnęły się prawie kilometr wewnątrz skały wyprowadzając nas gdzieś na drugą jej stronę. Mieściły w sobie m.in. magazyny prochu, armaty, salę łączności, przy której ponownie widniała wzmianka o Władysławie Sikorskim. Oficer obsługujący radiostację tego dnia był jedynym świadkiem tragedii.
Na swej drodze w dół do miasta mieliśmy jeszcze jeden parking i zamek do zwiedzania, ale zrezygnowaliśmy chcąc jak najszybciej opuścić półwysep. Po pierwsze w zamkniętym samochodzie było gorąco, więc marne to warunki do pozostawienia psa w środku, po drugie byliśmy potwornie głodni! Liczyliśmy na to, że Gibraltar to takie niewielkie miejsce, gdzie znajdziemy zaciszny kąt na przygotowanie śniadania. Tymczasem spędziliśmy tam dobre pięć godzin klucząc krętymi ulicami.
Zrobiliśmy postój na pierwszej stacji za półwyspem. Zjedliśmy śniadanie około 17:00 i ze zmęczenia przysnęłam.
Nie było sensu jechać daleko, więc zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Na mapie widocznych było kilka jezior niedaleko od trasy. Niestety, nie było do nich dostępu. W tej części Hiszpanii jest więcej wody i pastwisk, i prawdopodobnie z tego względu tereny są ogrodzone.
Postanowiliśmy przenocować na parkingu przy stacji niedaleko miasteczka Alcalá de los Gazules.
Właśnie mieliśmy rozpalać butlę wewnątrz Volkswagena, gdy usłyszeliśmy pukanie w nasze drzwi. Obydwoje pomyśleliśmy, że to służby porządkowe chcą nam przypomnieć o zakazie obozowania. Na szczęście było to dwóch Polaków, którzy chcieli porozmawiać z rodakami. Podróżowali we czworo: trzech starszych wiekowo braci i młodszy student. Jechali z Warszawy na Gibraltar. Jak my! Tylko że od drugiej strony. Byli w drodze już trzy tygodnie, bowiem unikają autostrad i jadą wybrzeżami. Dwoje śpi w samochodzie, dwoje w namiocie. Wymieniliśmy się spostrzeżeniami i rozeszliśmy. To było bardzo ciekawe spotkanie. Byłam pod wrażeniem, że pomimo wieku chciało im się wybrać w podróż pełną niewygód i nieprzewidzianych zdarzeń (jak zakopanie się na plaży). Marzy im się też wyprawa na Syberię. Pełen szacun!
A propos spotkań, to na parkingu gdzieś przed Walencją zagadał nas Jarek – kierowca TIRa. Wesoły człowiek, udzielił nam wskazówek na dalszą podróż. Czas przyjemnie upłynął na pogawędce.
Leave a Reply