Dzień drogi. Szybko zleciał, aczkolwiek wiele się nie działo. Jechaliśmy dobrymi hiszpańskimi drogami raz po raz przecinając szlak Camino de Santiago – chrześcijański szlak pielgrzymkowy istniejący ponad tysiąc lat. Prowadzi do katedry w Santiago de Compostela w północno-zachodniej Hiszpanii.
Nocleg spędziliśmy nad rzeczką. Woda lodowata, niemniej zrobiliśmy małe pranie. Kąpieli wolałam zażyć pod naszym prysznicem, w którym woda była kilka stopni cieplejsza. Znajdowaliśmy się gdzieś u podnóża Pirenejów. Jurek opowiadał o wilkach pocieszając, że nie podchodzą do ludzi. Jak to bywa na dzikich campingach, Kaprys szczekał kilka razy w nocy. Nasłuchiwałam uważnie czy coś się do nas nie skrada. Ale przecież nawet jeśli, to nie otworzy sobie drzwi, czyż nie?
Kierowaliśmy się do miejscowości Vielha. Wynalazłam na mapie niezwykle wąską drogę odchodzącą w góry z miasteczka Aneto. Jak wspominałam, kończyły nam się zapasy jedzenia, więc mieliśmy plan kupić coś w Aneto i ruszyć w góry. Plany… Aneto okazało się być niezwykłym miejscem. Dosłownie kilka kamiennych i stylowych domów oddzielonych wąskimi na 2 metry uliczkami. Mieliśmy wrażenie, że nikogo tu nie ma. Minęliśmy zamknięty hostel, znaleźliśmy drogowskaz do baru/restauracji. Było otwarte, ale musielibyśmy poczekać godzinę, zanim otworzą kuchnię. W końcu spotkaliśmy też ludzi i psiaki. Trudno, na szlak weźmiemy suchy chlebek Wasa.
Droga pięła się stromo w górę. Na całej jej długości stały ograniczenia prędkości do 20. To chyba jedna z najgorszych dróg w Hiszpanii. Mnóstwo dziur i poobrywane krawędzie. Ale co tu się dziwić, jeśli prowadzi ona na zboczu góry, z której obsuwają się kamienie. Barierki bardzo często są powyginane bądź nie ma ich wcale. Zapewne jest to efekt schodzących zimą lawin.
Malownicze krajobrazy rozpościerały się zza okien. Ogromne góry, głębokie doliny, strome zbocza. Ponad głowami kołowały orły. A my wspinaliśmy się wyżej i wyżej. Minęliśmy parapety zabezpieczające przed spadającymi głazami. Dojechaliśmy do tunelu. W tym miejscu nasz GPS wskazywał koniec drogi. Tunel był oświetlony aczkolwiek sprawiał trochę przerażające wrażenie. Zwłaszcza, gdy się nie wie, dokąd prowadzi. Wykuty w skale, z lejącą się tu i ówdzie wodą. Na otwartej bramie wjazdowej było coś napisane. Moja znajomość języka nie jest aż tak dobra, jednak zrozumiałam, że wrota są zamykane, gdy są ku temu wskazania. W tunelu zainstalowane były kamery. Zatrzymaliśmy się na naradę. Wysłałam do kolegi Michała smsa z prośbą o przetłumaczenie słowa „peligro”, które wszędzie się pojawiało. Odpisał, że z tego co pamięta, znaczy to „niebezpieczeństwo”. Cóż, niebezpieczna była cała nasza znaczona kamieniami droga na skraju przepaści. Po przedyskutowaniu za i przeciw, decyzja zapadła. Badamy tunel!
Ostrożnie wjechaliśmy do ciemnej czeluści wypatrując wylotu. Gdzie nas zaprowadzi? Może jest ślepy? Albo zasypany? Może natkniemy się na trwające prace budowlane? A może za tunelem ciągnie się malownicza trasa przez Pireneje?
Zobaczyliśmy światło wyjścia tunelu, a zaraz za nim ogromną tamę, kilka zaparkowanych samochodów i szlaki wędrowne. Hurra!
Zmieniłam buty i ruszyliśmy w góry. Szliśmy częścią trasy GR 11, która prowadzi 750 km wzdłuż Pirenejów. Podobno do przejścia w dwa miesiące. Nasz szlak prowadził przez głazy, strumienie i łąki. Kaprys doskonale sobie radził. Tylko dwa razy musiałam wziąć go na ręce. Raz kamienie nachylone były pod bardzo dużym kątem, po lewej stronie rozciągała się natomiast przepaść. Drugi raz nad strumieniem, przez który przerzucona była co prawda deska, ale woda obmywała ją z dość dużą siłą. Nie chciałam, aby zmyła mojego 4,5 kilowego pieska.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dźwięk zwierza. Rozejrzeliśmy się i dojrzeliśmy go daleko na skale. Najpierw myśleliśmy, że to duży ptak. Złapałam Kaprysa mocniej na smyczy, obawiając się porwania. 😛 Dopiero na aparacie na przybliżeniu zobaczyliśmy, że to świstak! Podczas dalszej wędrówki widzieliśmy je jeszcze kilkukrotnie, czasem z bardzo bliska. Kaprys wyczuwał je wszędzie dookoła i chciał udać się na polowanie. Pierwszy raz w życiu widziałam świstaka! Przyznam, że bardziej mnie to spotkanie ucieszyło, niż makaki na Gibraltarze.
Dotarliśmy nad jezioro. Zjedliśmy chlebek popijając wodą. Zrobiło się dość późno, a droga powrotna była całkiem długa, toteż podjęliśmy decyzję o zakończeniu treku. Nie udało nam się zobaczyć szczytu Pico Aneto, ale przynajmniej pochodziliśmy po górach napawając się niezwykłym krajobrazem i przestrzenią. Wspięliśmy się na wysokość 2480 m.n.p.m.
Zeszliśmy z gór. Byliśmy głodni i zziębnięci. Po zachodzie słońca temperatura spada bardzo szybko. Przy podziurawionej drodze z ograniczeniem 20 km/h stała zrujnowana chatka. Zrobiliśmy postój na gorąca kawę/herbatę i kisiel. Budynek doskonale nadawałby się na schronisko. Przepiękne widoki z każdej strony, ujęcie bieżącej wody, z którego naturalnie skorzystaliśmy. Usiedliśmy na ławce przykrywając się leżącym na niej kocykiem.
Po ciemku zjeżdżaliśmy z gór, mijając oświetlone Aneto, by tunelami (jeden o długości ponad 5 km) dojechać do miejscowości Vielha. Niestety widzieliśmy Vielha tylko nocą, ale i tak bardzo nam się spodobało. Kamienne, oświetlone budynki, wszystko zadbane i ładne. Wiele ludzi na ulicach i w restauracjach. Życie w pełnym rozkwicie nawet późnym wieczorem. Naszym celem był tak naprawdę sklep. Supermercado oczarował nas totalnie. Bardzo duży sklep, niskie ceny i ogromny wybór. Całe homary albo ośmiornice, wędzone w całości udźce wołowe, wieprzowe, dżemy z kiwi, z dyni. Wino za 1-3 euro. Zrobiliśmy całkiem duże zakupy za 36 euro. Zapasy uzupełnione! Czemu w bogatej Danii nie ma takiego sklepu?
Kilka kilometrów za Vielho zatrzymaliśmy się na parkingu i po kolacji poszliśmy spać.
Leave a Reply