Zrezygnowaliśmy z autostrad. Kilometry mijają co prawda znacznie wolniej, ale przejeżdżamy przez urokliwe miasteczka, polne drogi albo mroczne lasy. I mnóstwo rond, które po pewnym czasie zaczynają męczyć. Już podczas mojej pierwszej wizyty w północnej Francji zauważyłam, że Francuzi kochają ronda. Teraz to się potwierdza.
Tak dojechaliśmy do Bergerac, gdzie mieszka Michał, znany również jako wujek Zbyszek, mój chrzestny. Wiele lat jest już we Francji i rzadko przyjeżdża do Polski, więc postanowiliśmy złożyć mu wizytę.
Razem z Philippe mają piękny domek. Nie za duży, ale bardzo ładnie urządzony. W środku jest tak przytulnie, że ma się ochotę tam mieszkać. Mają także psa – Alfreda. Niesamowicie polubili się z Kaprysem. Alfred jest niezmordowanym i bardzo przyjaznym pieskiem.
Po krótkiej pogawędce ruszyliśmy zwiedzić miasto. Bergerac bardzo nam się podobało. Niewielkie i stare miasteczko, położone nad rzeką Dordogne, z wieloma wąskimi, klimatycznymi uliczkami. Po spacerze usiedliśmy w ogródku jednej z restauracji na małe piwo.
W domu wzięliśmy ciepły prysznic, co od trzech tygodni sprawia nam wyjątkową radość, i dalej gawędziliśmy popijając winko albo whiskey, co kto woli. Na marginesie dodam, że wino było wyśmienite! Planowaliśmy wieczorem pojechać dalej, ale Michał namówił nas na pozostanie na noc.
Gdy Philippe wrócił z pracy zjedliśmy wspólną kolację. Pyszne ziemniaki przyrządzone na sposób francuski, grillowane mięso i dodatki, a na deser jabłkowa tarta. Było niezwykle sympatycznie, jedyny „problem” był taki, że Philippe nie mówi po angielsku, a my po francusku. Ale z małym tłumaczeniem dogadaliśmy się. 😉
Michał szedł na 6 rano do pracy, więc nie siedzieliśmy do późna. Wstaliśmy rano i po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Rzadko się widujemy, więc tym bardziej miło było się zobaczyć. Nie wspominając o ciepłej kąpieli, pysznej kolacji i wygodnym łóżku. Bardzo dziękujemy za gościnę!
Kontynuowaliśmy podróż drogami wiodącymi przez miasteczka z ograniczeniem do 50 km/h i rondami co kilkaset metrów, toteż nie pokonaliśmy dużego odcinka trasy. Tym bardziej, że zrobiliśmy długi postój na obiad. Potem natrafiliśmy na „déviation” czyli objazd i znaleźliśmy się o zmroku na wiejskich drogach. Przyświecał nam księżyc i gdy wkroczyliśmy do lasu, wrażenie było niesamowite. Wąska droga, powyginane drzewa z konarami chylącymi się w naszą stronę i do tego ten księżyc. Tylko wilkołaka brakowało…
Byliśmy już bardzo blisko wulkanu Le Puy-de-Dôme, który planowaliśmy zobaczyć dnia następnego, rozpoczęliśmy więc poszukiwania parkingu. Przy leśnej drodze nie było żadnego, musieliśmy wrócić kawałek do głównej szosy. Parkingu nie znaleźliśmy, jednak zobaczyliśmy znak „camping”, toteż skręciliśmy w ścieżkę w prawo. Dopiero rano dopatrzyliśmy się napisu „5 km”. Ale gdyby nie ten znak, nie trafilibyśmy na doskonałą miejscówkę na nocleg. Wieczorem myśleliśmy, że jesteśmy na opuszczonym po sezonie polu namiotowym, bowiem znajdowaliśmy się na rozległej polanie pośród lasu. Ten mroczny las, bliskość wulkanów i szelest liści uruchamiały niepotrzebnie wyobraźnię, ale umysł starał się sytuację zracjonalizować. Na wszelki wypadek użyliśmy kilkukrotnie klaksonu w celu wypłoszenia ewentualnych nieproszonych leśnych gości.
Po kolacji rozłożyliśmy łóżko, zapaliliśmy świeczkę i popijając wino (za korkociąg służy nam ułamany nóż, tylko zamiast korek wyjmować, wpycha go do wewnątrz butelki) obejrzeliśmy godny polecenia polski film „Drogówka”. Jeszcze bardziej poczuliśmy się jak w domu. 🙂
Leave a Reply