DZIEŃ DWUDZIESTY CZWARTY
Myśleliśmy, że już koniec podróży, że już nic ciekawego się nie przydarzy, tylko nudny powrót do domu. Tymczasem bardzo miły dzień za nami!
Obudziliśmy się nadal sami na parkingu, słońce świeciło, więc zjedliśmy spokojnie śniadanie na ławeczkach.
Jak wspominałam, znajdowaliśmy się na terenie Vandehavet Park. Czego wczoraj nie napisałam, to że byliśmy na wyspie Rømø, kilka kilometrów od plaży, na którą wybraliśmy się po śniadaniu. Zaskoczyła nas droga niknąca nagle w piasku. Widocznych było mnóstwo śladów pojazdów oraz zaparkowane samochody w oddali. Wjechaliśmy więc ostrożnie, potem coraz śmielej na plażę. Jak się okazało – najszerszą w Europie! Była doprawdy ogromna!
Stamtąd pojechaliśmy na południowy koniec wyspy, znajdując informację turystyczną z mapami i dostępem do netu. Zawróciliśmy do centrum i wróciliśmy na ląd.
Kierowaliśmy się na plażę Skallingen. Dojazd na nią był nie lada wyzwaniem! Droga sukcesywnie zwężała się, aż w końcu ledwo mieściliśmy się na niej czterema kołami. Dookoła rozlewiska i torfy, w których nie mieliśmy ochoty ugrzęznąć. Co pewien czas zrobione były zatoczki do mijania się z samochodami jadącymi z naprzeciwka. Na plaży wiało mocno, dlatego nasz spacer był raczej krótki.
Wieczorem dojechaliśmy do Kolding. Tam spotkaliśmy się z Lidiyą, moją koleżanką pochodzącą z Bułgarii. Poznałyśmy się w Kopenhadze. Dołączyła do nas podróżując z gomore.dk. Podobnie jak na blablacar prywatne osoby zabierają tanio pasażerów. Znaleźliśmy nocleg na parkingu podobnym do tego z poprzedniej nocy. Po długich rozmowach poszliśmy spać.
DZIEŃ DWUDZIESTY PIĄTY
Po śniadaniu ruszyliśmy do Legolandu. Na miejscu byliśmy około 11:00. Bilety, po które trzeba stać w kolejce, nie są tanie – 329 koron (około 185 zł), jednak od zawsze chciałyśmy Legoland odwiedzić. Zwłaszcza, że mieszkamy w Danii. Na początku mieliśmy wrażenie, że teren nie jest duży, ale starczyło nam atrakcji na cały dzień tj. do godziny 18:00. Nie zbadaliśmy wszystkich zakątków, raz, że często staliśmy w kolejkach, dwa, że nie wszystko nas interesowało, trzy, musieliśmy zamieniać się w pilnowaniu Kaprysa, który po parku mógł chodzić, nie mogłam go jednak wziąć na żadną z atrakcji.
Po kolejkach z Tivoli (park rozrywki w Kopenhadze), tutejsze nie zrobiły na nas takiego wrażenia, niemniej kolejka „Polar X-plorer” wywołała silne emocje, łącznie z krzykiem. 😉 Ta była najbardziej intensywna, aczkolwiek „X-treme Racers” oraz „Ice Pilots School” też były ciekawe. Silnych emocji dostarczył nam również nawiedzony dom, w którym łatwo zgubić się w labiryncie luster, a na koniec doświadczyć można „powietrznej przejażdżki”. Oczywiście prawie wszystko zrobione jest z klocków LEGO, których użyto do budowy 65 milionów. Ciekawy jest „Miniland” – miniaturowe miasteczka z kanałami, figurkami ludzi i zwierząt, z poruszającymi się pojazdami i statkami. Jest tam na przykład Amsterdam, Bergen czy Los Angeles. Najbardziej zaskoczyły nas żywe pingwiny. Mają swoją zatoczkę obok restauracji „Polar Pizza & Pasta”, w której zatrzymaliśmy się na bufet na koniec zwiedzania. Tu mogliśmy wejść z psem. Wybór jedzenia nie był szeroki, ale dla nas wystarczający. Napoje były wliczone w cenę. A przez szybę można było podglądać pingwiny nurkujące w wodzie i wypoczywające na brzegu.
Najedzeni wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę przez Danię. Odwieźliśmy Lidiyę do Gadstrup. Stamtąd pół godziny dzieliło nas od Rødovre. Wzięliśmy Kaprysa na wieczorny spacer, po czym wkroczyliśmy do naszego domu. Tego murowanego, nie na kółkach. 😉
Leave a Reply