Wakacje z maluchem mogą być przyjemne, choć czasem ostrzegano mnie, że to udręka dla rodziców. Pierwszy punkt to niewątpliwie nastawienie. Wiedziałam od początku, że nasze wakacje będą udane, negatywne myśli nie gościły w mojej głowie.
Czy to nie za duża zmiana dla niemowlaka? Nie większa niż przyjście na świat! Dla niego wszystko dookoła jest nowe, w 4 miesiące jeszcze nie przyzwyczaił się całkowicie do otoczenia, więc skoro i tak i tak wszystko jest nowe…
A co ze zmianą klimatu? Wyjeżdżaliśmy w październiku z chłodnej Danii do ciepłej Hiszpanii. A to oznacza mniej ubierania i więcej słońca!
Co z karmieniem? W wieku 4 miesięcy Tomek karmiony był tylko piersią. Czysta wygoda! Zwłaszcza w ciepłym klimacie. Można nakarmić dziecko prawie wszędzie, nie trzeba szukać ciepłych miejsc, bo jest ciepło tam, gdzie akurat jesteś.
Ale z dzieckiem co to za przyjemność, nic nie pozwiedzacie! To zależy od nastawienia i oczekiwań. Nie zakładałam, że będę spać do południa, cały dzień wylegiwać się na plaży, by wieczorem upić się hiszpańskim winem. Mam dziecko, chodzę spać wcześnie i wstaję dość wcześnie. Nie wystawiam się na pełnię słońca i nie degustuję lokalnych trunków. A zwiedzanie to dla nas spacer po okolicy, wycieczka w góry, poznanie nowych miejsc i ludzi, niekoniecznie musimy wejść do każdego zamku czy muzeum. Chociaż i to jest możliwe.
No i jeszcze jeden plus podróżowania z tak małym dzieckiem – nie trzeba go pilnować, bo jeszcze nie chodzi! Wsadzisz w wózek i spokój. Chyba, że za dużo spokoju chcesz to oczywiście zacznie domagać się uwagi 😛 Ludzie podróżują z dzieciakami do Ameryki Południowej, do Australii, więc nasza wycieczka do Hiszpanii to jak wyjazd na Mazury. Tyle że samolotem.
Torby spakowane
Jestem z nas dumna! Trzy osoby, prawie całe cztery tygodnie wakacji przed nami a nasze pakunki to:
- jedna duża walizka
- dwa małe plecaki
- wózek z torbą dziecka
- fotelik samochodowy.
Jasne, nie byłoby tak łatwo gdybyśmy wyjeżdżali w zimowe klimaty, a że lecieliśmy do ciepłego kraju to wystarczyły jedne długie spodnie i jeden sweter. Reszta to koszulki, spodenki, bielizna. Tomkowych rzeczy (pieluchy, waciki itp.) wzięliśmy tylko na pierwsze dwa dni. Resztę można przecież dokupić na miejscu. Tym bardziej, że jak się leci z Danii to w większości krajów Europy jest taniej 🙂 Tylko kludów mogłam wziąć trochę więcej, bo póki co nigdzie, poza Danią, na nie nie trafiłam. Ale pocięłam je na mniejsze kawałki i starczyło na cały wyjazd.
Kludy. Co to takiego?
Wspaniały wynalazek do czyszczenia pupy (i nie tylko) niemowlaka. Nam się sprawdzają doskonale. Duńska nazwa to vaskeklud, stąd nasza spolszczona – kludy. Są to cienkie gąbeczki do namoczenia w wodzie stosowane zamiast chusteczek nawilżanych. Te ostatnie pomimo tego, że produkowane specjalnie dla dzieci, chemię i tak zawierają. Parę razy stosowałam je na wyjściach, gdy nie miałam dostępu do bieżącej wody. Byłam ogromnie rozczarowana! Nie dość, że słabo czyszczą to jeszcze powodują podrażnienia skóry. Po użyciu kludów skóra jest czysta i gładka, bez stosowania dodatkowych maści czy kremów. W związku z tym zaczęłam nosić kludy i waciki oraz termos z ciepłą wodą, do użytku w warunkach polowych. Czy ktoś w jakimkolwiek kraju spotkał się z odpowiednikiem duńskich kludów? Bo nawet nie wiem do końca czego szukać, dosłowne tłumaczenie „myjka, ściereczka” na niewiele się zdaje. Patrzyłam na działach dziecięcych i nic podobnego nie znalazłam, wszędzie tylko nawilżane chusteczki. A to taka wspaniała rzecz, że aż szkoda.
Lecimy
Uwielbiam samoloty. A właściwie to nie tyle samoloty ile latanie samolotem. Zadziwiające, że człowiek wybudował taką maszynę, która wznosi się w powietrze i przemierza tysiące kilometrów wioząc pasażerów do celu podróży. Startowanie i lądowanie to moje ulubione momenty. Gdy ziemia oddala/przybliża się i oglądam ją z różnych kątów, z zupełnie innej perspektywy. Wszystko jest tam w dole, malutkie a my lecimy w przestworzach, ponad chmurami. Niesamowite. Pozostało tylko zarazić tą miłością Tomka. Ale po kolei.
Ryanair pozwolił nam zabrać bezpłatnie składany wózek i fotelik samochodowy. Ten ostatni nadaliśmy razem z bagażem rejestrowanym. Wózkiem można było wjechać na płytę lotniska, tam go złożyć i oddać do luku. Mieliśmy pewne obawy co rozumieć pod pojęciem „wózek składany”, ale uznaliśmy, że skoro można odczepić gondolę i złożyć nieco stelaż, to nie będzie problemu. I rzeczywiście nie było, poza tym, że zaskoczeniem było dla nas to, że musieliśmy rozłożyć wózek (łącznie z kołami) przy przejściu przez bramki i położyć go na taśmie do prześwietlenia. Małego zaś przenieść przez bramki na rękach. Niestety musieliśmy w tym celu go obudzić. A wiadomo, jak się obudził, i to jeszcze gdzieś na nieznanym sobie lotnisku, zaraz chciał jeść. Czytałam, że dobrze jest karmić dziecko w czasie startu i lądowania, ponieważ nie wytłumaczysz mu co robić, żeby się uszy nie zatkały, a ssąc przełyka ślinę. Ale, jak wspomniałam, musiałam nakarmić go wcześniej. Założyłam jednak, i słusznie, że chętnie poje również za pół godzinki, kiedy będziemy startować, bowiem ssanie to nie tylko zaspokajanie apetytu, ale też dobra metoda na wyciszenie. Przeciążenia zdawały się nie mieć na Tomka żadnego wpływu. W czasie lotu trochę tylko pomarudził, pewnie z braku rozrywek.
Wspomnę jeszcze, że pasy bezpieczeństwa dla dziecka są chyba tylko dlatego, że być muszą. Jest to pas przypinany do mojego i wokół brzuszka malucha. Musiałabym ścisnąć naprawdę mocno, żeby z niego się nie wysunął. Ale przecież samoloty są jednym z bezpieczniejszych środków transportu, więc „no worries”.
Dolecieliśmy
W tym roku postanowiliśmy spędzić wakacje bardziej stacjonarnie (w zeszłym roku jeździliśmy samochodem po Europie, o czym można poczytać tu) i wynajęliśmy apartament w miejscowości Javea położonej niespełna 100 km od lotniska w Alicante. Wypożyczyliśmy samochód z firmy Goldcar. Śmiesznie, bo kluczyki do odebrania były w automacie po wpisaniu kodu rezerwacji, a samochód odstawiało się na firmowy parking i kluczyki wrzucało do skrzynki. Zero kontaktu z pracownikami. Samochód sprawdzają dopiero później i ewentualnie obciążają twoją kartę za powstałe szkody.
Tomek bardzo lubi podróżowanie… przesypiać 🙂 Fotelik samochodowy świetnie się do tego nadaje!
Trochę ubolewałam nad tym, że siedziałam z tyłu, co ograniczało znacznie widoki. Do tego uniemożliwiało prowadzenie auta. Ale dodatkowy kierowca to koszt 100 euro, zdecydowaliśmy więc, że będzie prowadził Jurek, a ja z Tomkiem będziemy dokazywać na tylnim siedzeniu.
Dojechaliśmy
Apartament wynajęliśmy z airbnb po okazyjnej cenie. Położenie było bardzo dogodne, plaża po drugiej stronie ulicy, sklep zaraz za bramą, parking pod blokiem. Mieszkanie miało trzy pokoje plus salon, (z dwóch w ogóle nie korzystaliśmy), dwie łazienki, kuchnię i balkon. Zorganizowaliśmy miejsce do przewijania na małym stoliku. Jeśli chodzi o spanie, to w największym pokoju stało podwójne łóżko. Przynieśliśmy pojedyncze z małego pokoju i dostawiliśmy je obok pod ścianą, tak, że Tomek spał na tym pojedynczym ograniczony z jednej strony ścianą, z drugiej naszym łóżkiem. Miał dzięki temu więcej przestrzeni niż w swoim łóżeczku w domu i nauczył się obracać tak, że czasem sam „przychodził” do mnie na karmienie w środku nocy.
Zwiedzanie
Mój syn jest wspaniały! Zarówno samolot jak i samochód znosi na śpiąco. No dobra, nie zawsze. Zdarzyło się, że pod koniec dnia, jak wracaliśmy z wycieczki, darł się w niebogłosy dopóki nie dojechaliśmy na miejsce i nie ukołysaliśmy go. Był najedzony, przewinięty i zatrzymaliśmy się, żeby go utulić, ale po odłożeniu do fotelika dalej płakał. Zmęczenie dało się we znaki.
Tomek bardzo polubił również spacery w nosidełku. Na początku wycieczek wszystko wnikliwie obserwuje, a gdy uzna, że już dość na ten dzień wchłonął nowych informacji, udaje się na spoczynek kołysany krokiem taty (zazwyczaj taty, czasem mamy).
W zasadzie obejrzeliśmy to, co chcieliśmy. Od początku zrezygnowaliśmy na przykład z wejścia na szczyt góry Montgo, która majestatycznie góruje ponad Javeą, aczkolwiek pod koniec wyjazdu, gdy doszliśmy do wprawy w podróżowaniu z Małym i poznaliśmy jego możliwości stwierdziliśmy, że przy dobrej pogodzie (znaczy nie w pełnym słońcu) moglibyśmy dać radę wejść z Tomkiem w nosidełku. Następnym razem 🙂 Podeszliśmy za to tak daleko jak się dało iść z wózkiem.
Byliśmy w magicznych miejscach, wdychając rozpościerającą się po horyzont przestrzeń, wpatrując się w rozległy błękit morza i klucząc wąskimi uliczkami miast. Łapaliśmy z rozsądkiem witaminę D i popływaliśmy w słonej wodzie. Szaleliśmy w sklepach widząc ceny kilkukrotnie niższe niż w domu i kosztowaliśmy lokalnych smakołyków popijając kawę za 1,5 euro. Było cudownie. Mieliśmy czas dla siebie samych i siebie nawzajem. Mogłam ćwiczyć jogę nie obawiając się, że Tomek się obudzi i będę musiała przerwać. Chociaż muszę zaznaczyć, że niezmiernie brakowało mi maty do jogi. Ćwiczenie na ręczniku rozłożonym na płytkach w pokoju było niekiedy bolesne.
Więcej o samych wakacjach w następnym wpisie!
Powrót
Koniec wakacji to zawsze taki nostalgiczny czas. Z jednej strony cieszysz się z powrotu do domu, zwłaszcza gdy zostawiasz tam swojego ukochanego zwierzaka, z drugiej smutno ci, że opuszczasz słoneczne i ciepłe miejsce, że zostawiasz samochód na parkingu i że nie pojedziesz w najbliższym czasie eksplorować nowych terenów. Pozostają zdjęcia do wspominania i wpis na blogu do napisania 🙂 A także planowanie kolejnych wakacji. Tomek już będzie starszy, więc może znowu wyruszymy w podróż bardziej objazdową? Tym razem koniecznie z Kaprysem!
Leave a Reply