Nasze wakacje zakładały dużo jazdy samochodem. Po pierwsze trzeba było dojechać do Norwegii, po drugie objechać ciekawe miejsca, po trzecie wrócić. Dość szybko okazało się, że jazda z Tomaszem nie będzie taka łatwa jak kiedyś. Gdy byliśmy na wakacjach jak miał 4 miesiące, przesypiał większość kursów samochodem. Co prawda nie jeździliśmy tak dużo jak teraz. Niemniej bez względu na porę dnia, mogliśmy wsadzić go w fotelik i ruszać. Jako roczniak nie śpi tak dużo w ciągu dnia i szybko nudzi się skrępowany pasami bezpieczeństwa. Jak sobie radziliśmy?
Najlepiej ruszać po najedzeniu i zabawie, kiedy Tomasz chyli się ku drzemce. Wtedy wyboje i ryk silnika szybko go usypiają. Ale potem trzeba jechać i jechać, bo jak się zatrzymamy, to być może się obudzi. A najgorzej jak przyjdzie nam do głowy wyłączyć silnik, wtedy na pewno się obudzi. Z tego powodu wiele pięknych miejsc musieliśmy jedynie rejestrować w głowach, zamiast na aparacie…
Nie zawsze pogoda i plan dnia sprzyjają, żeby jechać po jedzeniu i zabawie. Jeśli to krótka trasa – nie ma problemu. Tomek popatrzy za okno, w okół siebie, posłucha co do niego mówisz. Dłuższy odcinek wymaga cięższej pracy. Trzeba śpiewać, klaskać, pokazywać po kolei wszystkie zabrane zabawki i zacząć się wydurniać. A potem to już tylko dwie opcje – albo trzeba nachylić się do niego i ugłaskać do snu, albo szukać postoju zanim uszy zwiędną od krzyku. Oczywiście z fotelika wyjmuje się dziecko całkiem odmienione, zadowolone i ciekawe świata.
Najgorszą opcją było szukanie noclegu. Wieczór, pora szykować się do snu, a tu nie ma gdzie stanąć. I w Szwecji, i w Norwegii, często trafialiśmy na prywatne posiadłości albo zakazy kempingowania. I tak jechaliśmy i jechaliśmy wypatrując parkingu, polany, czegokolwiek! Wtedy na jęki to już tylko chrupki kukurydziane pomagały.
Do Szwecji dotarliśmy promem z Helsingør. Nie braliśmy dużo jedzenia licząc na zakupy w Szwecji. I bardzo słusznie. Przy autostradzie znajduje się wiele marketów i galerii handlowych. Do tego ceny są niższe niż w Danii a wybór towarów ogromny! (W Danii w większości sklepów wyboru nie ma wcale). Zadowoleni z zakupów ruszyliśmy w dalszą drogę. Jak już wspomniałam, poszukiwania noclegu zazwyczaj trwały długo. W końcu zjechaliśmy zatankować i trafiliśmy na parking z możliwością noclegu. 🙂 Naszymi sąsiadami byli chłopak z psem w camperze z jednej strony, treser z olbrzymim królikiem cyrkowym z drugiej.
Pierwszy nocleg to też pierwszy test tego, jak Multivan sprawdza się na campingu. Niestety, nie jestem do końca zadowolona. 🙁 Fajne jest to, że w środku siedzimy wszyscy razem i mamy przestrzeń (w przeciwieństwie do blaszaka), ale w celu rozłożenia kanapy trzeba wszystko wyjąć, rozłożyć i potem jeszcze gdzieś upchać z powrotem. Na weekend byłby super, bo mielibyśmy dużo mniej bagażu. A tak, walizki, wózek, plecak, wszystko to musiało zmieścić się na przednich fotelach. Cały proces przenoszenia i rozkładania nie był tak uciążliwy przy dobrej pogodzie (mogłam z Tomkiem i bagażami wyjść na zewnątrz), a takowej niestety za wiele nie mieliśmy. Gdy padało i wiało, wszystko stawało się bardziej skomplikowane. Oczywiście z biegiem czasu doszliśmy do pewnej wprawy i opracowaliśmy swoje sposoby na radzenie sobie z bagażami, ale idealnie byłoby mieć namiot dachowy.
Spało się całkiem wygodnie. Pod kołdrą gorąco, poza kołdrą dość zimno, zwłaszcza nad ranem. Budziłam się przykrywać Tomka, a parę nocy zakładałam mu nawet bluzę z kapturem do spania, chociaż wydaje mi się, że zimno nie robi na nim żadnego wrażenia.
Śniadanie, które stanowiła jajecznica z kiełbasą, zjedliśmy na dworze. Zazwyczaj gotował Jurek. Ja w tym czasie ogarniałam Tomasza.
Na obiad zatrzymaliśmy się nad cudnym jeziorkiem. Tomek ćwiczył chodzenie, Kaprys wąchał nowe zapachy, Jurek robił obiad a ja czuwałam nad wszystkim. 😛 I tylko komary nie pozwalały na pełny relaks.
Nocleg znaleźliśmy tuż za Lillehammer, nad jeziorem, w którym Jurek, pomimo zimna, nie omieszkał się wykąpać. Komary z Lillehammer jeździły z nami jeszcze parę dni.
Leave a Reply