Nocowaliśmy nieopodal Lillehammer. Grzechem byłoby nie zobaczyć skoczni narciarskich, gdzie w 1994 odbyła się olimpiada zimowa. Czynności poranne zazwyczaj zabierały nam dużo czasu. Trzeba było przepakować rzeczy w samochodzie, przygotować jedzenie, zjeść i w miarę możliwości posprzątać. Także zanim dojechaliśmy do skoczni, Tomek zdążył złapać drzemkę. Dlatego oglądanie skoczni odbyło się w przyspieszonym tempie. Najpierw ja wyszłam rzucić okiem, potem Jurek pstryknąć kilka fotek. Miał nawet szczęście obejrzeć dwóch skoczków w akcji.
Kolejnym punktem dnia był przejazd drogą widokową PEER GYNT VEGEN.
Garść informacji
Droga rozciąga się 60 km pomiędzy Skei i Espedalen. Wznosi się na wysokość 1053 m n.p.m. Za przejazd trzeba zapłacić 80 norweskich koron przy samoobsługowej bramce.
Nasze wrażenia
Na samym początku powitały nas krowy pchające się pod samochód oraz niskie chaty z trawą rosnącą na dachach. Dalej trzeba było uważać na stada owiec wylegujące się na środku drogi. Na znakach ostrzegających przed owcami namalowana jest owca duża i owca mała. I rzeczywiście, wszędzie mijaliśmy dorosłe z małymi!
Rozległe łąki, niska roślinność, góry w oddali i droga wijąca się pośród natury nie mogą nie być urokliwe. Niemniej muszę przyznać, że gdy byłam tam, widoki nie cieszyły mnie tak bardzo, jak teraz, gdy oglądam zdjęcia… Hmm… Doszukuję się dwóch przyczyn. Po pierwsze spodziewałam się ogromu gór, skał i wysokości, bo na taką Norwegię czekałam. Po drugie planowanie jak to zrobić, żeby zgrać w czasie drzemki i postoje, żeby mieć czas i miejsce przygotować posiłki itd. zaprzątały mój umysł i nie pozwalały w pełni napawać się widokami. Najlepiej mi to wychodziło kiedy Tomek zasypiał i mogłam przenieść się na przedni fotel, skąd naturalnie widoki były też lepsze.
Przerwa na obiad. Mieliśmy nadzieję zjeść w malowniczej scenerii drogi Peer Gynt Vegen, niemniej nie chcieliśmy przerywać snu syna naszego. Obudził się pod koniec trasy i nie było już dogodnych miejsc do parkowania. Zjechaliśmy w boczną drogę i zatrzymaliśmy nad jeziorem (jednak bez dostępu do wody) przy jakiejś budowli hydrotechnicznej. Tomkowi bardzo się podobało, co widać na zdjęciach. 🙂
Nieopodal, w Skåbu, zaczynała się kolejna trasa widokowa JOTUNHEIMVEGEN.
Info
Rozciąga się na przestrzeni 45 km od Skåbu do jeziora Bygdin. Koszt przejazdu to 100 koron. Jest zazwyczaj otwarta od czerwca do października, zależnie od pogody.
Wrażenia
Malownicza droga wznosi się i opada częściowo pośród mrocznych lasów, częściowo na otwartej przestrzeni. Momentami miałam ochotę zatrzymać się, usiąść i chłonąć krajobraz. Uwielbiam przestrzeń i naturę. Gdzieniegdzie wyłaniały się zza zakrętu jeziora albo góry. Czasami droga ciągnęła się hen hen daleko dokąd wzrok nie sięga dając poczucie, że cywilizacja tu nie dotarła, że jedziemy przez pustkowia zupełnie sami.
Podobnie jak nie udało nam się zjeść obiadu na trasie Peer Gynt Vegen, tak samo nie udało nam się znaleźć noclegu przy Jotunheimvegen. Słońce chyliło się ku zachodowi gdy wyjeżdżaliśmy za bramę. A tam większość zatoczek, które mogłyby się nadać do nocowania, było płatnych albo zajętych. Znaleźliśmy jeden parking bezpłatny, stały tylko dwa kampery, ale znajdował się na otwartym terenie co rodziło pytanie o to, gdzie się udać “za potrzebą”. Poza tym byliśmy wysoko w górach i było naprawdę zimno. -3 stopnie! A co będzie nad ranem? Ruszyliśmy więc w kierunku Lom rozglądając się na boki. I znowu, większość parkingów oznakowana była zakazem campingowania, a miejsca, które by się mogły nadać, były już o tej porze zajęte przez innych podróżnych. Ostatecznie znaleźliśmy ścieżynę w las i ukryliśmy się wśród drzew. Noc była całkiem ciepła. Zresztą to taka noc nie noc, kiedy jest cały czas jasno. Plus był taki, że niezależnie od pory można było dojrzeć boczne ścieżki oraz łatwiej było się przygotowywać na noc. Minus, że mózg rejestruje dużo światła, wydaje mu się, że wciąż jest dzień i nie pozwala spać. W związku z tym poprzestawiało nam się tak, że chodziliśmy spać koło północy (Tomek około 22:00) i budziliśmy się około 9:00.
Leave a Reply