JOTUNHEIMEN NASJONAL PARK, którego nazwa oznacza dom olbrzymów słynie z 60 lodowców i 275 wierzchołków powyżej 2000m n.p.m. Brzmi nieźle, wybraliśmy więc go na nasze pierwsze spotkanie z lodowcem.
Byliśmy na drodze w kierunku Lom. Tam też postanowiliśmy szukać informacji turystycznej i zaopatrzyć się w mapy. Informacja była, owszem, ale bez map. ?! Mapy można było kupić nieopodal. Uzyskaliśmy jednak namiary na lodowiec dostępny po niedługim marszu, najprawdopodobniej możliwym z dzieckiem w plecaku. W Lom napełniliśmy też baniak wodą z pompy i obejrzeliśmy z zewnątrz kościół klepkowy wzniesiony w 1170 r.
Na południe od Lom, wije się wzdłuż parku droga widokowa SOGNEFJELLET ROAD. Wybudowana w 1939 r. przez młodocianych bezrobotnych, wznosi się na wysokość 1434m, przez co jest uznawana za najwyżej położoną górską drogę w północnej Europie. Zazwyczaj otwarta od maja do września. Momentami zwęża się na szerokość jednego pojazdu, a na poboczu śnieg piętrzy się na kilka metrów. Prawdopodobnie nie topnieje nigdy. O dziwo, droga ta, wymagająca dla naszego samochodu, jest również uczęszczana przez rowerzystów.
Wznosi się stopniowo meandrując po coraz częściej ośnieżonych zboczach. Dojeżdżając do szczytu ma się wrażenie, że zostało się przeniesionym do innej krainy. Nagle w okół jest biało i zimno, narciarze śmigają tu i tam. Droga bardzo szybko opada, tak że długo jeszcze uszy mnie bolały i dziękowałam, że Tomek śpi, więc znosił zjazd lepiej niż my. Z każdą chwilą byliśmy niżej i niżej, ośnieżona skała ustąpiła miejsca zalesionym zboczom potężnych gór. To na to czekałam w Norwegii. Ogrom i bezkres.
Zanim jednak dotarliśmy do mroźnej krainy, a następnie do zielonego krajobrazu, zatrzymaliśmy się w KROSSBY skąd, zgodnie ze wskazówkami pana w informacji turystycznej, mieliśmy dotrzeć na lodowiec. Wyszykowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Daleko widzieliśmy kilku turystów. Szliśmy rozległą doliną, ja prowadziłam Kaprysa, Jurek niósł Tomka w plecaku. Najtrudniejsze było pokonanie śnieżnych czap nad potokami. Nie było to trudne fizycznie, bowiem śnieg był zazwyczaj udeptany, najgorsze było to, że nie wiadomo co znajdowało się pod czapą. Zwłaszcza, że w paru miejscach widać było zapadnięte dziury na przestrzał do strumyka po niefortunnych czyichś krokach.
Generalnie szło się dobrze po mniej lub bardziej płaskim terenie. Zatrzymała nas woda. W wartkim strumyku porozrzucane były dość oddalone od siebie kamienie. Sami przeskoczylibyśmy prawdopodobnie bez większych problemów. Jednakże z Tomaszem na plecach utrzymanie równowagi na jednej nodze na śliskim kamieniu nie było takie łatwe. Zdecydowaliśmy zawrócić. Lodowce muszą poczekać.
Wysoko było zimno, toteż chcieliśmy zjeść obiad gdzieś niżej. Jechaliśmy wzdłuż malowniczego fiordu LUSTRAFJORD. Zatrzymaliśmy się na parkingu nad samą wodą. Niestety deszcz utrudniał wszelkie czynności. Jurek gotował na tyle samochodu, ja zaś zapoznawałam Tomka z kierownicą i biegami.
Noclegu, tradycyjnie, szukaliśmy długo, do tego w deszczu. Zmęczeni zjechaliśmy na parking, gdzie działała tylko jedna toaleta z pisuarem. Niemniej postanowiliśmy zostać.
Leave a Reply