JOSTEDALSBREEN NASJONALPARK został utworzony w okół największego lodowca Europy kontynentalnej Jostedalsbreen. Zajmuje obszar 1310km², z czego ponad połowę pokrywa lodowiec. W najgrubszym miejscu lód sięga 600m. Niestety, niesamowicie szybko kurczy się, więc jeśli ktoś jeszcze nie widział, lepiej się pospieszyć!
Przeczytałam w przewodniku, że łatwo dostępne są dwa ramiona lodowca Jostedal – Supphellebreen i sąsiadujący z nim Bøyabreen. Można nawet dotknąć jęzora tego pierwszego, a wydobyte z niego lodowe bloki służyły jako podium na olimpiadzie w Lillehammer w 1994. Zachęceni ruszyliśmy w stronę miejscowości Fjærland.
Drogowskazy nie pozwalają ominąć lodowca. Podekscytowani skręcamy w boczną drogę prowadzącą do SUPPHELLEBREEN. Jeszcze kilka zakrętów, już wydaje nam się, że to, co tam widać u góry to musi być kawałek lodowca. Jest parking. Zbieramy się i idziemy. Tylko kilka kroków dzieli nas od polany nad rzeczką, skąd można podziwiać lodowiec. Ale zaraz, zaraz. Tylko tyle? Oto dowód na szybkie topnienie lodowca! Nie przyszło nam do głowy, że nasz przewodnik jest z 2011 roku i przez ten czas nie tylko ceny się zmieniły. Nie ma możliwości dotknięcia lodowca. Został tylko mały kawałek u góry i kupa śniegu u dołu.
Zadowoleni, że widzieliśmy lodowiec, ale rozczarowani, że tylko tyle, ruszamy dalej. Mamy do pokonania tylko parę kilometrów do kolejnego parkingu pod BØYABREEN. Tu do przejścia jest nieznacznie dłuższy odcinek i zaczynamy żałować, że nie wzięliśmy wózka. Ale nic to, niech Tomasz ćwiczy chodzenie. Ten lodowiec robi na nas większe wrażenie (aczkolwiek też uczepiony skały nie schodzi do samej doliny, jak to sobie zawsze wyobrażałam. Cóż, kiedyś schodził, o czym świadczy m.in. inny odcień skały). Położony w pięknej dolinie, przegląda się w wodzie i straszy masywną bryłą lodu. Im dłużej patrzę, tym większy mój respekt przed naturą, która pokazuje swą potęgę w takich właśnie miejscach. Nieprzejęty tym Tomek zaczyna dawać wyraz swojemu znudzeniu, więc ruszamy w stronę parkingu. Nagle słychać ogłuszający huk niesiony echem po otaczających nas górach. W porę odwracamy się, by ujrzeć kawałek lodu odłamującego się i toczącego się po skale w kierunku wody. Lodowce dosłownie topnieją na naszych oczach.
Nie chcąc jeszcze rozstawać się z tak niezwykłym widokiem weszliśmy na kawę do kafejki u podnóża lodowca. Nawiasem mówiąc, ceny bardzo przystępne. Odpoczęliśmy chwilę od jazdy. Najbardziej potrzebował tego Tomek. Tylko Kaprys niestety czekał w samochodzie.
Wyznaczyliśmy na GPSie najszybszą drogę na fiordy. Prowadziła lądem i wodą. Promy są powszechnym środkiem komunikacji w tych rejonach. Kursują dość często, można zapłacić kartą przy wjeździe. Koszt dla dwóch dorosłych, dziecka i samochodu (pies podróżował za darmo) to około 130 koron norweskich.
Byliśmy głodni, więc zaraz za przeprawą promową Anda-Lote zjechaliśmy na parking nad samym Nordfjordem. Przy wjeździe była co prawda niewielka tabliczka o płatności, ale nikogo nie znaleźliśmy, żeby dopytać. Nie mieliśmy ochoty jechać nie wiadomo jak daleko szukać innego miejsca, więc stwierdziliśmy cóż, najwyżej nas pogonią. Ale może płatność dotyczyła tylko wynajmu chatek, a postój obiadowy nikomu nie przeszkadzał? Tak czy owak zjedliśmy pyszny obiad w cudnych okolicznościach przyrody.
Pozostało tylko znaleźć nocleg. W związku z brakiem nocy łatwo było dostrzec boczne drogi. Jedna z nich prowadziła za niewielką górką nad rzekę. Z drogi byliśmy zupełnie niewidoczni i mieliśmy dostęp do bieżącej, lodowatej wody. Ekstra!
Leave a Reply