Rano z naszej miejscówki roztaczały się równie zniewalające widoki. Chyba one zainspirowały mnie i wymyśliłam Tomkowi hamak, żeby nie nudził się zanadto w czasie, kiedy sprzątaliśmy. Że też dopiero teraz przyszło mi to do głowy!
Jazdę rozpoczęliśmy od mostu na wyspę Bolsøya, z której to z powrotem na ląd prowadził tunel podwodny. Kierowaliśmy się na miejscowość Vevang, aby zachwycić oczy ostatnim punktem na naszej mapie atrakcji – ATLANTERHAVSVEIEN.
Droga Atlantycka została otworzona w 1989 roku. Liczy sobie 8,3km i łączy kilka małych wysp i szkierów pomiędzy Vevang a Kårvåg. Od północy rozpościera się otwarty ocean. Została uznana za najpiękniejszą trasę samochodową świata przez brytyjski The Guardian. Któż by nie chciał się przejechać po takim opisie? Więc i my pojechaliśmy.
Z przykrością stwierdzam, że nie było w tej drodze nic, co by nas zachwyciło, poruszyło. Woda jak woda, może kilka mostów fajnie wyglądało pod odpowiednim kątem, ale już bardziej podobał mi się ten, przy którym nocowaliśmy. Wyszliśmy na krótki spacer specjalnie wybudowanym traktem, ale z tej perspektywy dalej nic nas nie urzekło. Tylko przeraźliwie wiało.
Zniechęceni, jednakże z nadzieją na piękne krajobrazy, ruszyliśmy do Kristiansund. Niektóre rejony były piękne, ale najbardziej zapamiętaliśmy płatny prawie 6-kilometrowy Atlanterhavstunnelen. Nie dość, że kosztował nas 138 koron, to jeszcze terminal nie akceptował naszych kart, a gotówki nie posiadaliśmy. Myśleliśmy już, że będziemy zawracać (chociaż pasy w różnych kierunkach jazdy były rozdzielone, więc musielibyśmy cofać pod prąd), ale miły pan w okienku wystawił nam rachunek do zapłacenia w ciągu dwóch tygodni.
Wyznaczyliśmy najszybszą drogę do domu. Ponad 1000km. Przejechaliśmy jeszcze kawałek i zatrzymaliśmy się nad rzeką pośród ogromnych gór na noc.
Leave a Reply