Po długim wyczekiwaniu nadszedł ten dzień, kiedy mieliśmy całą rodziną spotkać się w Hiszpanii. Działo się to, na co tak długo czekałam i chociaż leciałam w nieznane, byłam bardziej zadowolona niż zmartwiona. Tomkowi również nastrój dopisywał.
Jurek zdawał na bieżąco relację z trasy. Wyjechał samochodem w czwartek po 5 rano. W piątek nocował już w Hiszpanii. Spał w samochodzie, chociaż rozwiązanie to nader wygodne nie było, bowiem bagaże nie pozwalały na komfortowe ustawienie fotela. Kaprys jest małym psem, więc gdzieś się zmieścił. W podróży nawet o dziwo jadł i pił. Pewnie uznał, że za długa trasa i zrezygnował z podróżniczych głodówek.
Ja i Tomek lecieliśmy w sobotę pierwszego grudnia. Polska żegnała mnie słońcem i mrozem. Lot Warszawa-Alicante trwał ponad 3 godziny, ale czas szybko płynął. Pomógł w tym nasz samolotowy sąsiad – Tomasz. Bardzo pozytywny człowiek. Tomasze przypadły sobie do gustu. Zrobiliśmy wspólne zdjęcie pamiątkowe, które miał mi wysłać na maila, ale niestety coś nie zadziałało na łączach. Gdybyś przypadkiem tu trafił, odezwij się!
Wylądowaliśmy w słońcu i przyjemnym cieple. Wciąż w dobrych humorach odnaleźliśmy się z Anatolijem (gospodarzem apartamentu, który wynajeliśmy z airbnb), który po nas wyjechał. Tomka w samochodzie wreszcie zmógł sen, a my prowadziliśmy szarpaną konwersację. On trochę po polsku, ja trochę po rosyjsku, on trochę po angielsku, obydwoje trochę po hiszpańsku. Niezła mieszanka. Zawiózł nas pod swój apartament w Torrevieja, gdzie po niespełna godzinie odnalazł nas Jurek i Kaprys.
RAZEM W HISZPANII!!!
Początki na emiracji to zawsze mieszanina różnych uczuć, radości, niepokoju, to pokonywanie barier kulturowych, językowych, to rozpoczynanie wszystkiego od początku. W Torrevieja byliśmy tylko chwilowo, wciąż na walizkach, korzystając z wyposażenia mieszkania (pościel, ręczniki, garnki) i robiąc jedynie niezbędne zakupy spożywcze. Gotowaliśmy sami, ale parę razy poszliśmy na plażę na kawę. Kosztowała jedynie 1,5 euro. Naszym zadaniem na ten okres było znalezienie domu. Jednak z psem i dzieckiem to nie jest tak, że można szukać całymi dniami. Trzeba się podzielić obowiązkami, wykorzystywać czas drzemek. A kiedy już zrobiło się wszystko, co było możliwe na ten dzień, można było napić się razem Cavy (za niecałe 2 euro) i obejrzeć hiszpański serial (w ramach nauki języka oczywiście).

Torrevieja – pierwsze wrażenia.
Torrevieja (w tłumaczeniu dosłownym “stara wieża”) to miasto na wybrzeżu Costa Blanca. Położona jest nad słonymi jeziorami zapewniającymi zdrowy mikroklimat i jest jednym z czołowych producentów soli w Europie. Mieszkaliśmy na południu miejscowości, daleko od centrum, ale blisko plaży. Mieszkanie było małe, ale całkowicie wystarczające na pierwszy tydzień (na taki czas dokonaliśmy rezerwacji). Miasto nie zachwyciło nas, aczkolwiek byliśmy tak szczęśliwi, że jesteśmy w Hiszpanii, że chłonęliśmy wszystko co nas otaczało z uśmiechem. Co nowego, co innego?
- Czerwone chodniki są dosyć śliskie i oddziela je od ulicy nad wyraz wysoki krawężnik. Nie jest łatwo manewrować wózkiem. Z perspektywy kierowców też nie wygląda to najlepiej, bo trzeba mocno uważać, żeby nie niszcząc auta zaparkować jak najbliżej chodnika.
- Jak już jesteśmy przy chodnikach, to nie dosyć, że wysokie, śliskie i niejednokrotnie lekko pochyłe, to jeszcze nieprzeciętnie zanieczyszczone psimi odchodami! Psów jest dużo i fajnie, że dla wielu właścicieli mieszkań posiadanie zwierzaka nie dyskwalifikuje nas jako najemców, ale mogliby nauczyć się kultury sprzątania po swoich pupilach.
- Do tej pory zachwycają mnie wszechobecne palmy wszelkiego rodzaju, ogromne kaktusy i latające wolno papużki. W Torrevieja chodziły także wolno kurki. One chyba podobały się Tomkowi najbardziej ze wszystkiego.
- Co więcej? Naturalnie sjesta potrafi zaskoczyć, nawet kiedy jesteś jej świadomy.
- Śmieci zabierane są o dziwacznych porach. Już pierwszej nocy słychać było śmieciarki o 2 nad ranem.
- Czasami ronda mija się co kilkanaście metrów, niektóre tak duże, że na wjeździe nie widać drugiego końca.
- Miękka woda sprawia, że czajnik elektryczny służy długo bez potrzeby odkamieniania, a kran wygląda po tygodniu jak w Danii po jednym użyciu.
Reasumując, byliśmy zadowoleni, w dzień jak najwięcej korzystaliśmy ze słońca, wieczorami niestety marzliśmy. Tak, tak, marzliśmy. Liczyłam się z tym, że w Hiszpanii można zmarznąć, chociaż większość fakt ten mocno zaskakuje. Hiszpańskie domy są przystosowane bardziej do lata niż zimy. W mieszkaniu w Torrevieja była zainstalowana klimatyzacja z funkcją ogrzewania, ale korzystanie z niej wiązało się z dodatkową opłatą. Ogrzewaliśmy się więc malutkim farelkiem. Gdy siedziało się przy nim, było ciepło, ale w momencie odłączenia go od prądu natychmiast robiło się zimno. Dobrze się spało, ale najgorzej było rano wstać z łóżka. Jedynie na Tomku zimno nie robiło wrażenia. Nic to. Przyjdzie czas, że będziemy tęsknić za chłodem. 😉
Leave a Reply