Wylądowaliśmy w Hiszpanii. Zakwaterowaliśmy się w wynajętym przez airbnb mieszkaniu. Daliśmy sobie tydzień na znalezienie miejsca, w którym osiądziemy na najbliższy, dajmy na to, rok. Zbyt optymistycznie? Okazało się, że trochę tak, 7 dni nie wystarczyło. Na szczęście mogliśmy przedłużyć pobyt w Torrevieja o 5 dni. Oby tym razem czasu było wystarczająco.
Ofert na rynku nie brakuje. Co dzień pojawiają się nowe. Śledziliśmy przede wszystkim strony idealista oraz thinkspain. Wysyłaliśmy maile lub dzwoniliśmy, najczęściej za pośrednictwem aplikacji WhatsApp (do tej pory z niej nie korzystałam, ale tu jest to niezwykle popularny środek komunikacji). Mój niedoskonały hiszpański poszedł w ruch. Sama siebie zaskakiwałam, bo byłam w stanie się porozumieć! Co prawda, gdy szukałam jakiegoś słowa, w głowie pojawiał się duński odpowiednik, ale jakoś szło.
Największą przeszkodą okazał się brak pracy w Hiszpanii. Rozumiem, że ludzie nie chcą wynajmować posiadłości na ładne oczy, ale zarówno agencje, jak i osoby prywatne pytały nas o poświadczenie dochodu z trzech ostatnich miesięcy, czego okazać nie mogliśmy. Alternatywą było opłacenie pół roku z góry. Innej opcji praktycznie nie ma.
Poniżej relacja z naszych poszukiwań domu (pod pojęciem “dom” kryje się w każdym z poniższych przypadków segment szeregowca. Na taki wolnostojący przyjdzie jeszcze czas).
- Rafelcofer
Wynajmowany przez agencję, do wzięcia od zaraz. Jechaliśmy z sercami pełnymi nadziei, zwłaszcza, że było to 160 km od nas. Chociaż to dopiero pierwszy dom, byliśmy gotowi od razu podpisywać umowę. Miasteczko ciche, spokojne, pierwsze wrażenia pozytywne, (może za wyjątkiem starszego pana, który zwrócił nam uwagę, że nasz pies podsikuje mur budynku). W okolicy rozpościerają się rozległe gaje pomarańczowe i cytrynowe. 6 km do morza. Duża powierzchnia domu, ale dziwacznie rozplanowana przestrzeń. Długi korytarz ciągnął się przez cały dom, a wzdłuż niego pokoje, kuchnia, łazienka, porozdzielane wewnętrznymi patiami. Na samym końcu większe patio, na którym rosło drzewo cytrynowe. Dom był świeżo wyremontowany, ale brakowało w nim światła i chociażby kawałka podwórka. Niby było to patio (z drzewem cytrynowym!), ale otoczone murem, niebo widać tylko wysoko u góry. Dodatkowym minusem był brak ogrzewania. Po oględzinach postanowiliśmy dać sobie czas na decyzję. Coś nie do końca przemawiało do mnie w tym miejscu.
Przy okazji wspomnę o hiszpańskim zwyczaju całowania w dwa policzki na powitanie. Słyszałam o nim, ale co innego słyszeć, co innego doświadczyć. Śmiesznie tak, gdy witasz się z agentem buziakami. 🙂 - Panorama
Dom od osoby prywatnej. Byliśmy zachwyceni! Ten byśmy wzięli od ręki, ale tym razem właścicielka chciała dzień na przemyślenie. Położony w spokojnej okolicy, z okna cudowny widok na morze. Kawałek podwórka przed domem, w sam raz na wypicie porannej kawy w słońcu. Na piętrze mała kuchnia, łazienka i dwie sypialnie. Na dole, z oddzielnym wejściem, pokój z łazienką. Cieszyliśmy się, że nie wzięliśmy tego z Rafelcofer. Czekaliśmy z zapartym tchem cały dzień. Ostatecznie właścicielka wykrętnie poinformowała nas, że ma teraz inne rzeczy na głowie i zrezygnowała z wynajmu. Ogarnęła nas niemalże depresja, ale cóż było robić, jak tylko wziąć się w garść i szukać dalej. - Santa Pola (zachodnie przedmieścia)
Z agencji nieruchomości z przedstawicielem mówiącym bardzo dobrze po angielsku. Ciut droższy niż zakładaliśmy, poza tym niby ok, bardzo blisko plaży, dobre połączenie do centrum miasta. Ale jakoś kompletnie nie braliśmy go pod uwagę. Może ze względu na cenę, a może po zawodzie z poprzednich oględzin byliśmy znieczuleni na jego uroki… - Oliva (urbanizacja 5 km na południe od miasta)
To była kolejna daleka podróż, 150 km, toteż znowu jechaliśmy z wielką nadzieją, że nasze poszukiwania zakończą się. Dom był przestronny, może brakowało tylko wanny i trochę niepokoiły mnie kręte schody z przestrzeniami pomiędzy stopniami. Morze bliziutko, i to z piękną, długą plażą, z drugiej strony niesamowite góry. Tyle tylko, że okolica spokojna, za spokojna, niemalże wymarła. Większość domów w urbanizacji zamieszkana tylko latem, najbliższy sklep w oddaleniu 5 km (nie licząc małego sklepiku na terenie pobliskiego campingu). Z racji tego, że kończył nam się czas i wiedzieliśmy już, że nie będzie nam łatwo znaleźć lokum ze względu na brak dochodów w Hiszpanii, mocno rozważaliśmy wynajęcie tego domu. Ale właściciel, a dokładnie brat właścicielki przebywającej za granicą, musiał z nią przedyskutować sprawę. Następnego dnia odezwała się do nas, napisaliśmy jej kilka słów o sobie i… na tym się skończyło. - El Moncayo
Zdesperowani poszerzyliśmy zakres poszukiwań. To mieszkanie, wynajmowane przez agencję, było tańsze, ale i dużo mniejsze. Nie zajmowało całego segmentu, a tylko jego część na piętrze. Był kawałek terenu przed domem, ale dość ciasny. Niby kawkę wypić by można, ale chyba przyjemniej byłoby na balkonie, gdzie docierało więcej słońca. Dwa pokoje, salon połączony z kuchnią i łazienka. Okolica spokojna, ale po ilości samochodów widać, że ciut bardziej zaludniona niż ta z Olivy. Sklep niedaleko otwarty tyklo w sezonie, zimą trzeba jechać na zakupy 4 km do miasta. Idealnie nie było, ale tanio i do wzięcia od zaraz. A był wtorkowy wieczór. W czwartek kończył nam się czas w Torrevieja. - Ciudad Quesada
Mam silne przekonanie o tym, że chcieć to móc. Że wszystko się jakoś ułoży, że rozwiązanie przyjdzie. Dla nas przyszło w postaci Francisca z Ciudad Quesada. W akcie desperacji we wtorek późnym wieczorem wysłałam wiadomość do agenta, który pokazywał nam dom w Santa Poli z zapytaniem, czy ma coś jeszcze, lokalizacja dowolna. W środę rano otrzymałam wiadomość zwrotną, że tak, owszem, jego brat może nam pokazać jeden dom w Ciudad Quesada, za godzinę. Dopiero wstaliśmy z łóżka, śniadania nie zdążyłam zjeść, (a śniadanie dla mnie to podstawa), i popędziliśmy na wyznaczone miejsce. Francisco pokazał nam dom. Obydwoje wiedzieliśmy, że to jest nasze miejsce. Mieć wewnętrzne poczucie, że to jest to – bezcenne. Krótko o naszym nowym domu: na górze dwie sypialnie z balkonami i łazienka z wanną (kąpiel z lampką wina już niedługo), na dole pokój, salon, mała łazienka z prysznicem i nieduża kuchnia. Dwa wejścia. Z jednej strony taras i drzewko pomarańczowe, z drugiej cytrynowe i palma! Basen zaledwie 10 kroków od furtki. Wystarczy zapłacić za pół roku z góry i można się wprowadzać.
Misja zakończona sukcesem!

Świetny blog , napisany ze swadą . Pozdrawiam JW
Dziękuję i również pozdrawiam.
Ale Wam zazdroszczę. Też marzę o przeprowadzce do Hiszpanii. Jakie są ceny najmu?
Wszystko jest możliwe! 😀 Ceny zależą oczywiście od tego, gdzie chcesz mieszkać, czy mieszkanie, czy dom, jak duży. Naszą granicą było 500 euro miesięcznie.