Macierzyństwo to największe wyzwanie w moim życiu. Bycie rodzicem wymyka się wszelkim opisom słownym. Możemy posiłkować się powszechnie przyjętymi definicjami, ale nic nie odda głębi słowa “matka”. A jeszcze jak dodamy życie na emigracji, powstanie temat na całą książkę. Książki tu nie będę pisać, ale zbiorę kilka przemyśleń na temat mojego matkowania na emigracji.
Emigracja
Wyemigrowałam z wyboru. Ani za pracą, ani za miłością. Taki miałam pomysł na życie te kilka lat temu. Kaprys Eli. 😉
Moje ścieżki wiodły poprzez Holandię, krótki epizod na Cyprze, Danię i obecnie Hiszpanię. Nasz plan zakłada, że na Hiszpanii skończy się europejska tułaczka.
Jestem zadowolona ze swojej decyzji. Przebywanie za granicą wniosło bardzo wiele do mojego życia. Przyjaźnie, doświadczenie zawodowe, rozstania i powroty. I Kaprys u boku. Tylko na Cypr go nie zabrałam, bo było to bardzo trudne logistycznie. Zresztą zawsze było, ale…
Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć.
Paulo Coelho
Niemniej życie za granicą ma swoje plusy i minusy. Zresztą jak wszystko. Największy minus to chyba samotność. Ta samotność, która Cię otula zanim rozwiniesz szersze kręgi towarzyskie.
Macierzyństwo
Uwielbiam bycie matką. Czasem nachodzi mnie chwila zachwytu, “Wow, jestem czyjąś mamą!” Ciąża, poród, pierwsze kroki, pierwsze słowa i pierwsze zęby. Wszystko wspominam ze wzruszeniem. Czasem patrzę na mojego syna i rozpływam się z miłości.

Ale macierzyństwo to nie lukrowane ciastko. To również przeogromna paleta emocji i niewyobrażalne źródło stresu. I to stresu o drugiego człowieka. O Twojego człowieka, który do pewnego momentu jest zdany całkowicie na Ciebie. A potem nabywa coraz więcej samodzielności, co wcale nie ujmuje zmartwień.
Macierzyństwo na emigracji
Każdy człowiek jest inny, każdy ma za sobą inne doświadczenia, które go ukształtowały. Mamy też różne marzenia i różne zasoby. Moja sytuacja jest taka, że w miejscu, w którym mieszkam nie mam rodziny (poza naszą trójką, rzecz jasna), a grono znajomych dopiero zaczyna nabierać kształtów.
Wygląda to tak, że praktycznie od czterech lat spędzam większość dnia z moim synem. Naszym wyborem było nie posyłanie go do żłobka. W wieku trzech lat zaczął uczęszczać do hiszpańskiego przedszkola, ale tylko na 5 godzin w ciągu dnia. Do tego na początku roku nawiedziła nasz region powódź, więc zajęcia były odwołane. Potem tu jakieś święto, tu jakaś choroba, aż wreszcie koronawirus. Szkoła otworzy swe wrota dopiero w przyszłym roku. To daje mi już cztery lata w domu z dzieckiem.
No i teraz zaczynamy żale.
Żale matki na emigracji
Moje dziecko to najwspanialsze dziecko na świecie. (Czy wszystkie matki tak myślą?) Ale brakuje mi kogoś, kto mógłby czasem zaopiekować się nim, abym skoczyła sama na zakupy, abym poszła na rower, abym spotkała się z kumpelą na kawę, albo poszła na randkę z moim mężem-niemężem. Na takie szaleństwa mogę sobie pozwolić tylko kiedy dziadkowie nas odwiedzą. Albo my ich.
Moje dziecko ma prawie cztery lata. Generalnie – złoty dzieciak. Ale czasem jego pomysły wprawiają mnie w totalne osłupienie. Czy naprawdę będzie tylko gorzej? Czy z wiekiem te pomysły będą coraz bardziej wyrafinowane?
Do tej pory chyba najlepsze co wymyślił, to jak zamknął się w domu. Byliśmy na podwórku i na coś mu nie pozwoliłam. Więc wszedł do środka i zamknął drzwi na klucz. Ta sytuacja akurat bardziej mnie rozśmieszyła niż rozzłościła, bo wiedziałam, że można wejść do domu z drugiej strony. Nie istniała więc obawa, że nie będzie potrafił otworzyć, albo że nie będzie chciał i będziemy zmuszeni spać na dworze. 😛

Czy dzieci kiedyś przestają drzeć się i jęczeć? Ja wiem, tak małe dzieci nie potrafią jeszcze radzić sobie z emocjami, więc krzyczą i biją. I czasem mam w sobie mnóstwo cierpliwości, aby stawić Tomkowej złości czoła, ale czasem mam po prostu dość. I czuję takie ogromne zmęczenie. Chciałabym urlop. Chociaż na jeden dzień.
A jeszcze teraz ten cały lockdown. W Hiszpanii byliśmy zamknięci w domach ponad miesiąc. Niby do tej pory i tak większość dnia spędzałam razem z Tomaszkiem, ale te parę godzin w przedszkolu, to był taki krótki oddech dla mnie. (I to też nie od razu, bo adaptacja przebiegała powoli i boleśnie). A tu kiedy właśnie polubił chodzenie do przedszkola i zaczęły się imprezy urodzinowe, rozszalała się korona. On był szczęśliwy. Mimo wszystko w jego głowie utrwaliło się, “Nie chcę do przedszkola!” Ja trochę też, bo przeżywaliśmy ogromny stres w związku z tym przedszkolem. Liczyłam na to, że jego emocje się uspokoją. A w przyszłym roku będzie trochę starszy, wie już z czym to się je, więc powinno być lepiej, prawda? I trochę tak było, znaczy, że stał się spokojniejszy. Ale… ile można siedzieć w domu!? Tak więc złość pojawia się u nas systematycznie.
Pomoc niosą blogi, na których matki przyznają się, że też tak mają. Że czasem krzykną, że czasem mają dość, i że krzyk i bicie to normalne zachowania dziecka w tym wieku. Polecam wpisy matki-nie-idealnej oraz dyle-matki.
Nie uznaję przemocy. Klapsy to tylko łagodniejsza nazwa dla bicia. Krzyk to też przemoc. I dlatego zawsze dopadają mnie potem wyrzuty sumienia. Ale… jestem człowiekiem. Mam swoje granice, a cztery lata spędzone w domu praktycznie sam na sam z dzieckiem to nie lada wyczyn.
W tym miejscu wspomnę o tym, że pomoc mego męża-niemęża jest niezastąpiona. Mogę na niego liczyć i bierze czynny udział w życiu rodziny. Ale ktoś musi pracować. W związku z tym większość dnia spędzamy czas bez niego.
Jakiś optymistyczny koniec by się przydał. Cóż, widzę w tym osamotnieniu plus taki, że mam większą kontrolę nad wychowaniem. O ile o jakiejkolwiek kontroli mówić można… Mam na myśli to, że jest inaczej, gdy dziecko zostaje z dziadkami, ciociami czy wujkami. Mogą mieć zupełnie inne poglądy na wychowanie niż my. Mogą szanować nasze zasady, ale też mogą wprowadzać własne. Możemy z tym walczyć, (np. z opychaniem dziecka czekoladą), ale kiedy nas nie ma, tracimy kontrolę.
Tak, tak… Zostawanie z kimś innym niż mama i tata ma też wiele zalet. Pewnie więcej niż wad. Zarówno dla dziecka, jak i rodziców. Ale ja tego nie mam, więc szukam plusów w tym co mam.
Słowo końcowe
O macierzyństwie można mieć różne wyobrażenia. Można mieć bardzo precyzyjnie określone metody wychowawcze. Można sypać radami jak z rękawa. I oceniać kobiety, których dzieci, albo i one same, drą się wniebogłosy. Dopóki samemu nie zostanie się matką.
Na koniec zostawiam Was z wybitnym pedagogiem, którego ponadczasowe mądrości warto poznać.
Zanim powitało niegościnny świat, już w życie rodziny wkradły się zamieszanie i ograniczenia. Załamują się bezpowrotnie krótkie miesiące z dawna oczekiwanej, upragnionej radości.
Długi okres ociężałego niedomagania kończy choroba i ból, niespokojne noce i nadprogramowy wydatek. Zakłócony spokój, zepsuty ład, zachwiana równowaga budżetu.
Wraz z kwaśnym zapachem pieluch i przenikliwym krzykiem noworodka zadźwięczał łańcuch niewoli małżeńskiej.
Ciężar, gdy nie sposób się porozumieć, trzeba domyślać się i zgadywać. Czekamy, może nawet cierpliwie.
Gdy wreszcie mówi i chodzi – plącze się, wszystko poruszy, w każdy kąt zajrzy, równie dotkliwie zawadza i psuje porządek mały niechluj – despota.
Szkody wyrządza, naszej rozumnej woli się przeciwstawia, żąda i rozumie tylko to, co mu dogadza.
Nie należy lekceważyć drobiazgów: na urazę do dzieci składa się i zbyt wczesne przebudzenie, i zmięta gazeta, plama na sukni i tapecie, dywan zmoczony, binokle stłuczone i pamiątkowy wazonik, wylane mleko i perfumy i honorarium doktora.
Śpi nie wtedy, kiedy byśmy pragnęli, je nie tak, jak chcemy, myśleliśmy że się roześmieje, a spłoszone płacze. A kruche, byle niedopatrzenie grozi chorobą, nowe zwiastuje trudności.
Jeśli jeden wybacza, drugi tym łacniej oskarża i szczuje, prócz matki opinię o dziecku urabia ojciec, piastunka, służąca, sąsiadka- wbrew matce lub skrycie wymierzy karę.
Mały intrygant bywa powodem tarć i kwasów dorosłych, zawsze ktoś niechętny i urażony. Za pobłażliwość jednego, dziecko odpowiada przed drugim. Często dobroć pozorna jest nierozumnym niedbalstwem, na dziecko za cudze winy spada odpowiedzialność.
Janusz Korczak
Dobrze ujęłaś temat, natychmiast się z tym zidentyfikowałam, choć rezyduję w mieście urodzenia, a rodzice są kilkanaście km stąd, a nie klika tysięcy. Lockdown załatwił jednak wszystkich, pomijając inne specyficzne okoliczności. Ja się pocieszam tym, że tak jak dobra zabawa się zawsze kiedyś musi skończyć, tak i trudne czasy przeminą 🙂 Co się będzie z tego pamiętać, to jedno, ale jakie możliwości się otworzą! (Mam nadzieję… 😉 ) Pozdrawiam
Tak, wszystko się kiedyś kończy, i to co dobre, i to co złe. Ale coś się kończy, coś się zaczyna. Ja też mam nadzieję. 😉
Dzięki za komentarz!
Podziwiam za siłę. Ja też wychowywałam przez jakiś czas dziecko za granicą, konkretnie w Peru, a więc totalnie inne warunki (brak pralki, kaloryferów, groźne psy łażące po ulicach i szczekające na mnie przy każdym wyjściu po bułeczki, częste trzęsienia ziemi, na szczęście kiedy tam byłam akurat słabe), ale szybko wróciłam stamtąd do Polski, ze względu na warunki właśnie i na różnice kulturowe. Mimo, że zawsze uwielbiałam przebywać na obczyźnie, wszystko jedno gdzie, byle dalej od ojczyzny, to jednak macierzyństwo tam mnie przerosło. Napisałam o tym doświadczeniu książkę “Jak zostałam peruwiańską żoną”, do której przeczytania serdecznie zapraszam, jeśli kogoś interesuje ta tematyka. https://miaslowik.com/
Wow! Brzmi dość ekstremalnie! Każdy kraj ma swoje blaski i cienie i niby wszędzie jakoś dzieci się chowają. Ale pewnie łatwiej przychodzi to chowanie tubylcom niż przyjezdnym. Mi chyba najtrudniej jest sobie wyobrazić taki stan ciągłego lęku. Tak jak podajesz przykład groźnych psów. I zwykły spacer z dzieckiem staje się pełną strachu wyprawą.
Mnie zaciekawiłaś tematem. Pomyślę o zakupie książki! Pozdrawiam 😀